
Jak szybko przychodzi jesień?
Czy ktoś jeszcze pamięta warsztaty szybkiego czytania? To był szlagier. Sposób na efektywność. Na konkurencję w zawodzie, na dowód, że jesteśmy zdolni do czegoś więcej, a przede wszystkim szybciej.
Lata temu, podczas wystawy „Andre Kertesz. Intymna przyjemność czytania” w warszawskiej Królikarni poprosiłem wykładowcę kursu szybkiego czytania, żeby przeczytał wstęp do książki „Forma człowieka”
i zrelacjonował, co autor miał na myśli. Z tekstu wyłowił kilka trzeciorzędnych dla narracji faktów. Zero kontekstu, przekazu, treści. Pomyślałem: aha, to tak wygląda nasza przyszłość.
Muzyka jako zwierciadło cywilizacji
Przez tysiąclecia graliśmy na instrumentach zwanych akustycznymi. Jak ziemia długa i szeroka, bez względu na kulturowe meandry, pochodzenie społeczne i religie bębniliśmy na bębnach, piszczeliśmy na piszczałkach, szarpaliśmy struny lub traktowaliśmy je delikatniej smyczkiem, ucząc się mozolnie wyrafinowanej sztuki wydobywania z nich dźwięku.
Łatwo nie było, ale kiedy już się udało, brzmienie takich instrumentów stawało się częścią nas samych. Naszego oddechu, dotyku, doświadczenia, a przede wszystkim wyobraźni. Niepowtarzalne i osobiste. Czasem nieporadne, a kiedy indziej do przesady wykształcone i poddane reżimowi konwencji. Będące wyrazem najwyższego kunsztu i wirtuozerii. Zawsze człowiecze.
Dziś wystarczy dotknąć klawiatury i płynie z niej zaprogramowana kaskada dźwięków. Zmieniamy rejestr, podkręcamy potencjometr i już jesteśmy w innym świecie. Scratchujemy i samplujemy.
Muzyka jest najczęściej generowana. Autorzy programów komputerowych przechwalają się, że stworzyli aplikacje, które piszą nie gorzej, niż robił to Bach. Szlachetny nurt powrotu do źródeł, do muzyki tradycyjnej bądź wykonywanej z największą starannością na instrumentach historycznych, poszerza pole muzycznej ekologii, ale nie zmienia faktu, że mamy do czynienia ze zjawiskiem wcześniej nieznanym. Można je oczywiście zlekceważyć, machnąć ręką i powiedzieć, że nic się nie stało. Ot, zmiana cywilizacyjna, jakich wiele. Nie było komputerów, to nie było generowanej komputerowo muzyki. Jeśli jednak jest coś na rzeczy w słowach Platona, który przekonywał, że nigdy nie zmienia się styl w muzyce bez przewrotu w zasadniczych sprawach publicznych, może warto bliżej przyjrzeć się konsekwencjom tej zmiany.
To fragment z mojego bloga sprzed kilku lat.
Przez lata przyglądałem się tym zmianom z poczuciem nieuchronności i w związku z tym bez większych emocji. Scenariusz zdarzeń, które nastąpią, opisałem w książce „Przestarzały jak człowiek”
Nudziły mnie dywagacje na temat sztucznej inteligencji. Karty dawno były rozdane, ale teraz to się może zmienić.
Dobrnęliśmy do finału. Muzyka upraszczana, automatyzowana, dehumanizowana spotkała się z cudem szybkości sztucznej inteligencji. Producenci dźwięków, którzy jeszcze kilka lat temu mogli zarabiać krocie na umiejętnym korzystania z technologii muszą się na nowo definiować. Chcesz napisać piosenkę w stylu x, z głosem y, w konwencji z, na temat w? Otrzymasz ją w dwie minuty, licząc czas na prompt. Nie podoba się? Chcesz ją zmienić? Proszę bardzo, 30 sekund.
Muzycy
„Jestem analogową dziewczyną w cyfrowym świecie”- tak kiedyś mówiła o sobie Erykah Badu. Kto zna jej piosenki, styl bycia, muzykę, którą tworzy, może domyślać się, o co chodzi. Na pewno nie tylko o nawiązanie do tradycji soul i śpiewanie w otoczeniu cyfrowego instrumentarium.
Krystian Zimerman, choć jego muzyka to dźwięki z innej bajki, też wielokrotnie komentował związki cyfry z analogiem. Przypominam sobie jedną z jego konferencji prasowych, podczas której uporczywie przekonywany, żeby wydawca jego płyt korzystał wyłącznie z najnowszych (up-to-date) osiągnięć cyfrowej technologii, odpowiedział taktownie, choć nie bez ironii: „Poza nagraniami i koncertami zajmuję się również pedagogiką. Moi studenci rozrzuceni są po całym świecie. Nie mamy wielu okazji do spotkań i bezpośrednich rozmów. Dlatego często rozmawiamy przez telefon, a co więcej, słuchamy w ten sposób muzyki. I zapewniam państwa, że najlepsze wykonania pozostają takimi, nawet jeśli słucha się ich przez telefon”.
Wypowiedź Zimermana przytaczam z pamięci, bo nagranie ugrzęzło gdzieś w domowym archiwum. Zapewne na nośniku, z którego i tak trudno byłoby je dziś odtworzyć. Coraz częściej gubimy lub z premedytacją likwidujemy kolejne nośniki naszej pamięci. Dyski, dyskietki, twarde, miękkie, mniej lub bardziej pojemne. Kto by je potem konwertował.
Opowiadanie historii
Zimerman znany jest ze swojego dystansu do cyfrowej sterylizacji dźwięku. Nieraz przekonywał, jak ważna jest umiejętność wykorzystania w muzyce szumu, szelestów, oddechu sali koncertowej. Muzyka, według Zimermana, jest opowiadaniem historii, a nie preparowaniem dźwięków w czasie. Wypreparowane historie wcale nie stają się przez to ciekawsze. Przeciwnie, można je skutecznie i raz na zawsze zabić. Dlatego woli słuchać muzyki w samochodzie niż w sterylnym muzycznym studiu.
Dla Badu i Zimermana wybór między cyfrą i analogiem, umiejętność gry tymi konwencjami i poruszania się między nimi jest sednem zawodowej tożsamości. Artystycznym credo. Ale każdy z nas, nawet jeśli nie w Carnegie Hall, staje przecież na scenie życia codziennego przed pytaniem, ile w nas cyfry, a ile analogu? Co to znaczy i jakie ma dla nas znaczenie? Jak wróży na przyszłość?
Jak szybko przychodzi jesień? A jakie to ma znaczenie? Ma przychodzić szybciej? Wtedy będzie lepiej?
Uwikłaliśmy się w paradygmat szybciej – lepiej – efektywniej. Czy sztuczna inteligencja nas z niego wyleczy, wyzwoli? Być może. Na pewno już kompromituje nasze możliwości, mimo że wydaje nam się, że z niej umiejętnie korzystamy. Skompromituje kolejne obszary naszej aktywności, chyba że przestarzali jak człowiek okażemy się zdolni do muzyki, bez której nie ma naszej tożsamości i bez której nie jesteśmy temu światu szczególnie potrzebni.
Na czym opieram podstawy optymizmu w jednym kolejnych wpisów.
Fotografia ilustrująca wpis: Tadeusz Koniarz, „Pożegnanie z latem”, zdjęcie z konkursu O!Znaki Pracy
O wystawie „Andre Kertesz. Intymna przyjemność czytania”: