
Słowa, słowa?… i między słowami
Kto nie oglądał i nie uwierzył w „Przyjaciół”, nie zrozumie, dlaczego można pielgrzymować do miejsc, w których kultywowana jest nie tylko pamięć, ale też poczucie humoru i wyczucie stylu związane z tym serialem. Pielgrzymują i dobrze się bawią różne pokolenia. Przyjaciele na to zapracowali. Kto ma do „Przyjaciół” stosunek krytyczny, powinien takich miejsc unikać.
Miejsce kultu – Friends experience na Manhattanie – wygląda niepozornie, ale czy cudów należy się spodziewać po wejściu do makiety mieszkania i kawiarni, w których powstał legendarny serial? Jennifer Aniston raczej nie wyjdzie nam na powitanie. W ramach muzealnych atrakcji można udawać, że męczymy się, wnosząc po schodach serialową kanapę, można usiąść na innej kultowej kanapie, w każdym miejscu dać się sfotografować, ale przede wszystkim można się dobrze bawić. To jest pierwszy klucz do doświadczania przyjaciół. Uśmiech. Pogoda ducha. Bez spinki, która zostaje za progiem.

Przyjaciele stali się pop-prekursorami videokomunikacji opartej na skojarzeniu słowa, gestu i mimiki. Nie muszą wszystkiego mówić, a wszystko jasne. Poza słowami, między słowami, z miejscem na niedopowiedzenia. Można mieć wątpliwości, co jest grane, ale śmiać się chce. Jest podtekst, gest, kilka wymiarów. Przekaz tych dialogów z pozoru oczywisty, ale przyjaciołom nie zależy na wyżynach elokwencji, bo mają do powiedzenia coś na skróty, na ucho, a kiedy się chwilę zastanowić… okazuje się, że filozofom się nie śniło.
W świecie zdominowanym kulturą przemocy, katastrofy i zagrożenia przyjaciele to opowieść z innej bajki. Z czego się tu śmiać? Z siebie, z nas, z kogoś innego? Przyjaciele nie drwią, nie szydzą, nie złorzeczą. Nie zrzędzą, nie hejtują. Biorą siebie i świat w cudzysłów. Żartują z siebie i lubią się nawzajem. Dobrze sobie życzą, nawet jeśli po drodze skaleczą się jakimś słowem, mrugnięciem lub gestem. Żyją pogodnie dziś i z nadzieją na jutro, nawet jeśli horyzont planów nie sięga dalej niż jutra.
Liczby, które „Przyjaciele” wykręcili – kontynent po kontynencie – trudno ogarnąć. To miliony widzów, z których zapewne niewielu stać na eskapadę z dziećmi i wnukami, żeby doświadczyć „Przyjaciół” w Nowym Yorku, ale kiedy już tam są, to jest wesoło. Oczywiście można „Przyjaciół” recenzować z innej perspektywy, ale czy warto?

Przyjaciele to marzenie o świecie, w którym „a promise between friends means never having to give a reason”. Między słowami, między wierszami, między gestem, marzeniem, żartem i codziennością.
To jak „Przyjaciele” poskręcali język, jak go urabiali dla swoich potrzeb, odbarwiali, nadawali nowych znaczeń słowom i kontekstom, przeszło do historii i jest dziś jednym ze źródeł praktycznej nauki angielskiego. Wiele może być powodów pielgrzymek do „Friends Experience” ludzi z różnych stron świata szukających doświadczenia przyjaźni.
Znalazłem na wystawie jeden z moich ulubionych cytatów:

Nie przypominam sobie zabawniejszej, a zarazem taktownej kpiny z nowomowy w jej niezliczonych wymiarach i odmianach: historycznych, literackich i jak najbardziej współczesnych. Polecam wersję filmową.
Przyjaciele – nawet kiedy kpią – nie biorą jeńców, nie szukają pokonanych, nikogo nie chcą zaorać. Zapraszają na kanapę, nawet jeśli tak trudno wnieść ją po schodach.