Projektowanie zdarzeń

Zastanawiając się nad wspólnym mianownikiem projektów, o których piszę na blogu i w portfolio dochodzę do wniosku, że najczęściej i najchętniej zajmuję się projektowaniem zdarzeń. Czasem jest odwrotnie i to zdarzenia mnie projektują, ale nie narzekam. Aksjologicznie, etymologicznie i praktycznie interesują mnie przede wszystkim zdarzenia, które zgodnie z pierwotnym znaczeniem tego słowa służą darzeniu, obdarzaniu, powodzeniu, darowi. Udają się i dają satysfakcję. Zdarzenia, dzięki którym ich uczestnicy rosną, bogacą się w duchowym, poznawczym, materialnym sensie. Cieszą się nimi. To więcej niż zarządzanie projektami, skuteczne dążenie do celu czy sprawna ewaluacja. Tych staram się używać jako narzędzi zawsze przydatnych w warsztacie rzemieślnika.

Filip Kurkowski, zdjęcie z cyklu „Zanim meble składało się samemu”.

Kiedy szukam analogii dla projektowania zdarzeń, najbliższa wydaje mi się sztuka fugi. Polifonia. Jak u Bacha i Goulda, tyle że w innych okolicznościach i oczywiście z zachowaniem proporcji. Projektowanie zdarzeń nie podlega tak rygorystycznym zasadom, bo – w odróżnieniu od muzycznej sztuki fugi – zasady projektowania zdarzeń nie są skodyfikowane.  Jednak relacje między tematem, kontrapunktem, poszczególnymi głosami i tym, co pomiędzy głosami, wydają mi się najbliższe właśnie fudze.

Projektując zdarzenia, staram się korzystać z wiedzy, wrażliwości i techniki, której nauczyła mnie muzyka. Jak każda analogia, również i ta ma swoje słabości. Tym, co istotnie różni projektowanie zdarzeń od pisania fugi, jest zespół. Projektowanie zdarzeń jest, co do zasady, pracą zespołową. Nie każda fuga może to o sobie powiedzieć.

O wybranych zdarzeniach opowiadam na

Portfolio

Myślę, że taka relacja ma znaczenie dziś i na przyszłość, a to, co się zdarzyło, o ile potrafimy odczytywać sens zdarzeń, może być inspirujące. W innym czasie, miejscu i w innych okolicznościach. Kolejne zdarzenia czekają na swoją historię.