Jak to w pracy
Kiedy dostałem zamówienie na felieton o zaufaniu w pracy, o tym jak tworzyć pozytywną atmosferę, wspierać się wzajemnie i jakie to może mieć znaczenie, zacząłem od rachunku sumienia. Jakim bywam pracodawcą? Jakim pracownikiem? Jak mi się dotychczas te relacje układały? A że nie wypada sięgać do aktualności, żeby nie być posądzonym o lizusostwo wobec aktualnych pracodawców lub autopromocję wobec potencjalnych pracowników, sięgnąłem do historii.
Wychowałem się w atmosferze rozmów o edukacji. Tata – profesor akademicki, Mama – pracowała w szkole. Jako dzieciak nasłuchałem się niezliczonych historii o nawróconych chuliganach, odkrytych talentach naukowych, udanych wykładach i eksperymentach pedagogicznych. O budowaniu relacji, rozwoju osobowości i człowieka. Nie tylko tego w podstawówce i tego na uczelni. Każdego.
Horyzont
Przez pewien czas, uwarunkowany genetycznie, również pracowałem w szkole i przyznam, że myślę o tych czasach jako o latach fascynujących zawodowych doświadczeń. Kiedy jesteś nauczycielem, najważniejsze jest codzienne, umiejętne poszukiwanie drogi rozwoju twoich uczniów: ich talentu, predyspozycji i kompetencji. Pomoc w pokonywaniu barier. Pokazanie horyzontu, do którego mogą zmierzać. Nie zawsze dzieje się to bez komplikacji. Czasem w konflikcie i w konfrontacji, które mogą mobilizować wyzwalając dodatkową energię. To jeden z zawodów o wyraźnie podwyższonym progu odpowiedzialności.
Może za sprawą tych edukacyjnych korzeni miejsce pracy zawsze postrzegam jako przestrzeń porozumienia i wspólnego rozwoju. Wzajemnych inspiracji. Nawet taką pracę, która jest obszarem rywalizacji i konkurencji. Spójrzmy na sport, który jest zwierciadłem procesów społecznych. Przykłady najwybitniejszych trenerów dowodzą, jak ważna w osiąganiu sukcesów jest umiejętność budowania zespołu, wzajemnego zaufania, życzliwości. Nawet jeśli w grę wchodzą niebotyczne pieniądze, to wcześniej czy później okazuje się, że same nie grają i do głosu dochodzi ludzka psychika, motywacja, drużyna.
Doświadczenie nauczyło mnie również, że można uczyć się zarówno od swoich szefów, jak i ludzi, dla których jesteśmy szefami. Trochę jak w rodzinie czy w dobrej szkole. Naiwne? Nie sądzę.
Zamiana ról
Moja pierwsza szefowa, dr Irena Jakimowicz, była osobą niezwykle wymagającą, czasem impulsywną, nie zawsze sprawiedliwą, ale jej kompetencje, dbałość o rozwój Gabinetu Grafiki i Rysunków Współczesnych Muzeum Narodowego w Warszawie i o rozwój zespołu, którym zarządzała, nie miały sobie równych. Potrafiła młodego asystenta zbesztać, ale nigdy tak, żeby go pognębić, a przeciwnie – zmobilizować i pokazać horyzont.
Kiedy zarządzałem promocją Filharmonii Narodowej w Warszawie, z początku irytował mnie sposób pracy osób odpowiedzialnych za bezpośredni kontakt z publicznością. Do czasu, kiedy osoba odpowiedzialna wówczas za dystrybucję koncertowych publikacji spojrzała mi w oczy i powiedziała: „Pan się denerwuje i chciałby, żebyśmy robili wszystko szybciej i dokładniej, bo pan tu tylko pracuje, a my żyjemy”. Inaczej zacząłem wówczas patrzeć na każdego z pracowników. Na zespół.
Mógłbym przytaczać dziesiątki przykładów, sytuacji, reakcji i relacji, dzięki którym uczyłem się budowania wzajemnego zaufania w pracy. Nauk pobranych od osób na różnym szczeblu kolejnych służbowych hierarchii. Może warto kiedyś taki katalog zapisać, ale felieton ma swoje prawa, które różnią go od podręczników zarządzania i od pamiętników.
Żeby nie zamienić felietonu w sentymentalną laurkę na cześć zaufania w pracy, sięgnąłem do notatek z pewnego szkolenia.
Szkolenie
„Podstępny, tchórzliwy, zakłamany, udaje ofiarę. Jest egoistą i autokratą, sam był bity i prześladowany, zamykany w ubikacji, w przedszkolu prześladowany. Polski mobber jest recydywistą, wykształconym facetem w średnim wieku, a podatny na mobbing ma same zalety: inteligentny, przystojny, pracowity. Pamiętajcie! Nie ma rozmów, są tylko pisemne odpowiedzi! Zanim zaczniecie pisać róbcie notatki! Zapisujcie świadków, nawet przypadkowych. I piszmy skargi. Nie rozmawiajmy! Nie dajcie sobie narzucić zgody! Nie podajcie sobie rąk! Koniecznie idźcie do lekarza! I wszystko mówcie lekarzowi! Że jesteście zdenerwowani, nie możecie spać! Wszystko.
Musicie mieć dowody! Musicie mieć notatki! Piszcie i jeszcze raz piszcie! Jeśli przejdziecie z ofiary na atakującego, już macie przewagę. Ujawnienie anonimowo w mediach też jest dobre. I nie wierzcie mobberowi, nie bójcie się, zwracajcie się do organizacji takich jak nasza, które wam pomogą. Zwracajcie się do lekarza. Bo trzeba zaatakować mobbera!
Najlepszy jest 16-kartkowy zeszyt w kratkę. Dlaczego w kratkę? Bo dobrze się pisze! Polecam te zeszyciki. Najlepiej piszemy w weekend. Na spokojnie. Sobota – niedziela. Nigdy wieczorem. Ze świeżym umysłem. Piszemy przez kilka dni. I zawsze zarzut i czego oczekujecie od dyrektora.”
Słowa
Długi cytat, ale chciałem, żeby wybrzmiało każde słowo. To skrót notatek, jakie jako pracodawca zrobiłem podczas szkolenia zorganizowanego dla pracowników, które w założeniu miało służyć przeciwdziałaniu mobbingowi. Uświadomieniu, czym jest to zjawisko, w jaki sposób można się przed nim bronić.
Nie zmyśliłem ani słowa, a przeciwnie, wykreśliłem radykalne i szokujące fragmenty. Kiedy przysłuchiwałem się temu szkoleniu, które przekształciło się w instrukcję polowania na mobbera, zastanawiałem się, ile goryczy i cynizmu trzeba mieć w sobie, żeby patrzeć na świat pracy i międzyludzkich relacji z takiej perspektywy. A może mieć za sobą koszmar najgorszych służbowych doświadczeń i sytuacji, w których ten zeszyt w kratkę staje się ostatnią deską ratunku?
Mobbing, jako prześladowanie w pracy, uporczywe nękanie, zastraszanie i stosowanie przemocy psychicznej wszedł na stałe nie tylko do prawa pracy i języka naszych czasów, ale stał się częścią życia zawodowego w wielu firmach. Niezliczone są taktyki, sposoby i metody mobbingu. Staramy się na nie reagować. Jestem jednak przekonany, że przyszłość należy do organizacji budowanych na zaufaniu, a nie na umiejętności diagnozowania patologii. Firm, które mają w swoim DNA etykę, współpracę, kulturę współodpowiedzialności, procedury oparte na zdrowym rozsądku i dążenie do rozwoju, a nie wzajemnego gnębienia. Firm, do których chce się przychodzić, pracować dla siebie i dla innych, wspierać się w rozwiązywaniu problemów, a nie szukać winnego.
Słuchałem jakiś czas temu wywiadu z powszechnie krytykowanym trenerem piłkarzy Legii Warszawa Aleksandarem Vukoviĉem. Zapytany przez dziennikarza, jakim chce być trenerem odpowiedział, że chce każdego dnia pomagać moim zawodnikom w rozwoju. Jeśli to nie tylko słowa to myślę, że pomimo tej totalnej krytyki ma przed sobą trenerską przyszłość.
Fot. Agnieszka Seidel-Kożuch, zdjęcia z cyklu „Nie poddawaj się” zgłoszonego na konkurs O!ZNAKI PRACY 2018
Felieton ukazał się we wrześniowym wydaniu miesięcznika „Bezpieczeństwo Pracy”, partnera konkursu O!ZNAKI PRACY.