
Po drodze z Krakowa
Wykład/spotkanie ze studentami Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. O przyszłości pracy. Pełna aula, ciekawa grupa studentów, ciekawe pytania, komentarze, reakcje. Rozmowa. O ginących, zapomnianych i odradzających się, na nowo odkrytych zawodach. O ich konfrontacji z inteligentnymi robotami, aplikacjami gotowymi do zastąpienia lekarzy, prawników, analityków finansowych, menedżerów. O wyzwaniach, przed którymi stoimy. O dochodzie gwarantowanym. Błyskotliwe i wrażliwe reakcje studentów. Gospodarka 2.0, 3.0, 4.0, siedem, osiem. Zero.
I kiedy mieliśmy już kończyć, bo czas wykładu mijał, kiedy unosiliśmy się w oparach fantazji, fantastyki, futurologii, a mój pociąg miał odjechać za kwadrans z dworca Kraków Główny do rozmowy włączyła się studentka, która wcześniej nie zabierała głosu. „Czy za naszego życia, w związku z tymi zmianami na rynku pracy, ludzie przestaną wyjeżdżać z Polski? Czy nasi rodzice będą cieszyć się życiem, podróżować, chodzić do restauracji?”
Nie było czasu na odpowiedź. Myślałem o niedawnych wizytach w Jeleniej Górze i Głogowie. Piękne miasta. Bogata historia. Odnowione ulice, domy, przyjazne przestrzenie. Europa. Tylko ludzi nie ma. Wyjechali. W statystykach zameldowania nadal występują, ale na rynku już nie. Kawiarnie i restauracje w sobotni wieczór zamknięte. Nie ma chętnych. Może jeszcze gdzieś w galerii handlowej lub pubie z plazmą wielkości lotniska można ich znaleźć. Na ulicach pusto.
****
W drodze z Krakowa czytałem „Życie pasterza. Opowieść z Krainy Jezior”. James Rebanks. Zaskakujący bestseller „New York Timesa”. Cytuję chaotycznie. „Żaden z mężczyzn z historii dziadka nie dbał w najmniejszym stopniu o maksymalizację zysku na krótką metę, jak to się robi w nowoczesnym biznesie (…) Dopóki zajmujemy się pracą, mężczyźni i kobiety, którzy kiedyś nam w niej towarzyszyli, wciąż żyją, są częścią tego, co robimy, częścią naszych opowieści i wspomnień, częścią tego, w jaki sposób i dlaczego wykonujemy swoje zadania. (…) Rób, co trzeba, żeby mocno stać na własnych nogach, ponieważ jeśli upadniesz, nikt cię nie podniesie. (…) Wiedział co mają do zaoferowania duże miasta, ale wyczuwał też, że zamieszkanie w jednym z nich oznacza wykorzenienie, anonimowość, rzucenie się w wir świata, który robi z nami, co chce, i wcale nie oferuje wolności ani poczucia kontroli nad własnym życiem. Majątek, do którego być może by się doszło, znaczył niewiele albo nawet nic w porównaniu z poczuciem przynależności i sensu życia, które mieliśmy na swojej ziemi.”
Zdjęcie: Andrzej Błoński