
Koń, który nie mówi
Kiedy dwa lata temu podczas wykładu w Sydney autor książki „Rise of the Robots: Technology and the Threat of a Jobless Future”, Martin Ford, wskazał na konie jako przykład pracowników, których postęp technologiczny pozbawił w XX wieku miejsc pracy, słuchacze buchnęli śmiechem. Posłużyłem się niedawno tym przykładem na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, ale nikt się nie śmiał. Może zabrakło mi talentów oratorskich, a może po prostu świadomość, że możemy stać się końmi XXI wieku, jest coraz powszechniejsza.
Prognozy i przepowiednie
Pesymizm bywa kulą u nogi, ale urzędowy optymizm może być nie mniej krępujący. Wolę być niepoprawnym realistą. Polityka społeczna, przynajmniej z założenia, opiera się przecież na faktach i próbach wpływu na procesy, które jesteśmy w stanie diagnozować. Według jednej z takich diagnoz połowa z istniejących dziś zawodów zniknie w ciągu najbliższych kilkunastu lat. Powstaną wprawdzie nowe, ale bardzo wątpliwe, żeby w istotnym stopniu pokryły straty poniesione na ludzkim rynku pracy.
Nasze dzisiejsze diagnozy i prognozy o upadku lub popularności zawodów są ponadto obciążone kotwicą tradycyjnego myślenia o pracy. Po podniesieniu kotwicy może okazać się, że skrupulatnie budowana i modyfikowana architektura zawodów i ich edukacji jest jak zamek z piasku. Istnieje, dopóki nie przyjdzie przypływ. Co zajmie jej miejsce?
Czeka nas fascynująca transformacja sposobu myślenia o pracy, edukacji zawodowej, rozwoju społecznym. Nie będzie łatwo. Prace dotychczas zarezerwowane dla ludzi, wymagające inteligencji, zdolności przewidywania, umiejętności obserwowania, wyciągania wniosków i podejmowania decyzji będą dla nas coraz trudniej dostępne. Inteligentny software wykona je z powodzeniem. Społeczne i technologiczne meandry ekonomii współdzielenia są pouczającym doświadczeniem.
Czy dzięki technologii będziemy nadal poszerzali nasze kompetencje? A może już jesteśmy w trakcie procesu przekazywania tych kompetencji automatom? Tylko wydaje nam się jeszcze, że zarządzamy zarówno tym procesem, jak i naszym majątkiem, dorobkiem, historią i przyszłością. Są symptomy, których nie należy lekceważyć. Pośpiesznie, z gorliwym zapałem uznajemy, że procedury są ważniejsze niż zaufanie i ludzka odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Komunikatory, które jeszcze kilka lat temu zachowywały pozory naśladowania naszych rozmów, dogadywania się i kolegowania, dziś hulają danymi i aplikacjami na własnych zasadach. Już nie przekonujemy się nawzajem do czegoś, nie rozmawiamy ze sobą, a komunikujemy. Poddajemy się powszechnemu monitoringowi, który daje nam poczucie bezpieczeństwa. Niemal każda czynność, gest, wypowiedź powinny zostać zarejestrowane, zmonitorowane, zeskanowane, zarchiwizowane, a jeśli trzeba, poddane ocenie. W przeciwnym razie są podejrzane i niewiarygodne jak niewiarygodny – w konfrontacji z obiektywnymi rejestratorami – staje się człowiek. Zarządzamy już tylko masą upadłościową?
Siąść i płakać?
Jak znajdują się wobec takich wyzwań studenci inwestujący swój czas i pieniądze w edukację? Muszą sobie radzić ze szczególnym dysonansem poznawczym. Dookoła dotkliwy brak pracowników, pracodawcy rwą włosy z głowy, poszukując doraźnych rozwiązań i choć trochę tańszej siły roboczej. Rynek pracownika. A na horyzoncie wizja totalnego zastąpienia pracowników przez inteligentne roboty i aplikacje. Sprzeczność czy symptom radykalnej zmiany?
Kiedy rok temu przekonywałem studentów, że inteligentne roboty będą mogły zastępować nas w pracy nie tylko na stanowiskach kojarzących się z mechanicznymi, powtarzalnymi, automatycznymi czynnościami, ale z powodzeniem będą mogły wchodzić w role prawników, ekonomistów, dziennikarzy, lekarzy, analityków finansowych, menadżerów i nauczycieli – patrzyli na mnie jak na szpiega z krainy deszczowców. Zmiany na rynku pracy, ale też zmiany świadomości, galopują w takim tempie, że dzisiejsi studenci szukają odpowiedzi, biorąc pod uwagę każdy możliwy scenariusz. Wielu z nich wierzy, że ich te zmiany, redukcje, eksmisje nie będą dotyczyć, nie wyrzucą na margines, poza rynek pracy, a tym bardziej na śmietnik. Są inteligentni, pracowici, zaradni i wyedukowani. Nie są przecież końmi. Dadzą sobie radę. Dla tych mniej aktywnych i przedsiębiorczych pozostanie lepiej lub gorzej dystrybuowany socjal i coraz bardziej kusząca wizja dochodu gwarantowanego. Możemy przecież wyobrazić sobie wizję przyszłości, w której nikt nie będzie musiał wykonywać nudnej pracy.
Jest plan?
Guy Standing, admirator polityki jutra, która wdroży w życie bezwarunkowy dochód gwarantowany jako wyraz sprawiedliwości społecznej, przekonuje, że bogactwo jest osiągnięciem kolektywnym. Jego zdaniem dochód gwarantowany to poszerzenie obszaru wolności, bezpieczeństwa, aktywności społecznej, włączenie biednych do systemu finansowego, uzasadniona redystrybucja majątku od bogatych do biednych. Przekonuje, że mając dochód gwarantowany, ludzie będą pracować więcej, a może też ciekawiej. Czy wszyscy i czy na pewno?
Simon Sinek uważa natomiast, że przyszłość należy do organizacji, które budują długotrwałe, pogłębione relacje między pracownikami, uczą postaw społecznych i odbierają gadżety zwane „społecznościowymi”. Na firmowe spotkania nie wolno zabierać smartfonów, a liderzy takich firm gotowi są na straty finansowe, byle nie działać kosztem pracowników. Podaje przykłady firm, w których pomimo kryzysu nie zwolniono ani jednego pracownika. Wspólnie postanowiono, że wszyscy, włącznie z szefami, udadzą się na kilkutygodniowy bezpłatny urlop, którego termin mogli sami ustalić. Co więcej, wymieniali się tym bezpłatnym urlopem. Pracownicy w gorszej sytuacji materialnej szli na krótszy urlop, a ich koledzy, dla których nie miało to istotnego znaczenia finansowego, brali urlopy dłuższe. Warto, przy zachowaniu odrobiny niepoprawnego realizmu, wczytać się w poglądy obu ekspertów.
Koń XXI.0
Nie tak dawno, jakieś sto lat temu, wielu ludzi miało konie, a tylko nieliczni i najzamożniejsi byli właścicielami samochodów. Dziś prawie każdy z nas ma samochód, a tylko nieliczni i najzamożniejsi mają konie. Jeśli nie chcemy zostać koniem XXI wieku, to zamiast biadolić, trzeba brać się do pracy. Zrewidować paradygmat rozwoju oparty o kult produktu. Gospodarka bez społeczeństwa nie ma sensu i nie są to moje słowa. Przyszłość to organizacja oparta na wartościach, tożsamości, wspólnym podejmowaniu decyzji i współodpowiedzialności. Na realizowaniu celów organizacji dzięki, a nie kosztem tworzących ją pracowników.
Poszukiwanie jedynego, najlepszego modelu edukacji, który zapewni jego absolwentom godne zatrudnienie i szczęście po wsze czasy, jest jak szukanie wiatru w polu. Gonitwa za uciekającym horyzontem nowych zawodów może się nie udać. Szczególnie, że pozbyliśmy się koni. Edukacja, firmy i formy współpracy oparte na ludziach, ich pasjach, emocjach, planach i marzeniach, rozwijająca ich talenty i kompetencje jest odpowiedzią na wyzwania przyszłości. Będziemy wówczas mogli cieszyć się cudownymi osiągnięciami technologii, a sztuczną inteligencję zaprosimy na lunch, nie obawiając się, że wyskubie nam z talerza wszystkie wisienki. I będziemy mogli cieszyć się życiem. Warto próbować.
Jedna ze studentek ekonomii menadżerskiej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie zwierzyła się podczas wykładu, że gra na skrzypcach i chciałaby połączyć w swoim życiu skrzypce z ekonomią. Ha, ha, ha. Koń by się uśmiał. Doprawdy?
Zdjęcie ilustrujące ten felieton wybrał ze swoich zbiorów i udostępnił dr Marek Benio z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Dziękuję. W związku z tym zdjęciem zmieniłem pierwotny tytuł felietonu, nawiązując do legendarnego amerykańskiego serialu z lat 60-tych XX wieku. Z czasów, kiedy koń-pracownik przechodził do przeszłości.
Felieton, w nieco innej wersji, ukazał się również – pod tytułem „Przyszłość bez pracy/praca bez przyszłości” – w cyklu „Zapiski latte” w lutowym numerze miesięcznika „Bezpieczeństwo Pracy”.