
Wiosna i jęk lodowca. Taki pejzaż
Plaża Kitsilano, zwana pieszczotliwie Kits Beach, leży w samym sercu Vancouver. Według „The National Geographic Magazine” to jedna z dziesięciu godnych polecenia miejskich plaż świata. Jest basen z podgrzewaną morską wodą, korty tenisowe i place zabaw dla dzieci. W sezonie dużo i głośno się dzieje.
Kanadyjska kompozytorka Hildegard Westerkamp wybrała się tam w poszukiwaniu zaginionych dźwięków. „Kits Beach. Soundwalk” to utwór z pogranicza muzyki i ekologii akustycznej. Westerkamp nie od razu ujawnia powód, dla którego zabiera nas na spacer po plaży. Zanim zostaniemy sam na sam z subtelnym dźwiękowym krajobrazem, usuwa ze ścieżki dźwiękowej klaster zagłuszającego plażę miasta. Dźwięk po dźwięku redukuje miejską kakofonię, by ostatecznie stanąć wobec majestatu ciszy i królestwa natury. Zimowy poranek, łagodne chlupotanie wody, delikatne, chciałoby się powiedzieć, „maleńkie” odgłosy morskich skorupiaków. Miasta już nie ma. Została tylko plaża.
Westerkamp prowadzi nas nie tylko na spotkanie z dźwiękami ukrytymi wcześniej za parawanem miejskiego szumu, ale również na spacer w głąb siebie. Pozwala doświadczyć tej ciszy, którą słyszeli Indianie na plaży, nazywanej przez nich Khahtsalano. Idzie dalej. Zaprasza do krainy snów i wyobraźni, dostępnej dla tych, którzy usłyszą pierwotne dźwięki natury.
Czerwone kamienie
Ekolodzy dźwięków to ludzie, którzy funkcjonują na prawach niegroźnych szamanów. Na marginesie głównego nurtu ekologii. Owładnięci pasją nagrywania wszystkiego, co ich otacza, wyławiania tego, co uważają za nieskażony i jedyny godny szacunku dźwiękowy pejzaż ziemi. Nieustraszeni tropiciele dźwięków.
Jeśli podczas wycieczki do Hoh Rainforest w Olimpijskim Parku Narodowym stanu Washington w USA potkniecie się o mały czerwony kamień, nie przeklinajcie pod nosem, a zatrzymajcie z pokorą i powagą. Właśnie potknęliście się o jeden cal kwadratowy ciszy. To znak rozpoznawczy, a kamień symboliczny. Zostawił go tam Gordon Hempton, specjalista od nagrywania dźwięków i czołowy ich tropiciel. Przemierza świat niczym Indiana Jones w poszukiwaniu zaginionej, akustycznej arki. Jeśli spotyka na swoim szlaku miejsce czyste akustycznie, oznacza je czerwonym kamieniem. W Hoh Rainforest uhonorował w ten sposób najcichsze, jego zdaniem, miejsce Stanów Zjednoczonych.
Rezultaty poszukiwań Hemptona przekonują, że cisza, rozumiana jako miejsce nieskażone dźwiękami cywilizacji, jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Może nawet zjawiskiem z pogranicza halucynacji, mitów i legend. Może dlatego tak pociągającym szamanów. Błąkając się po świecie w poszukiwaniu miejsc czystych akustycznie, Hempton znalazł ich zaledwie kilkadziesiąt. Jeśli w każdym z nich zostawił czerwony kamień to i tak prawdopodobieństwo potknięcia jest niewielkie. Nawet na Spitsbergenie.
Szelest krupy śnieżnej
W pracy „Genetyczna klasyfikacja dźwięków i struktura warstwy dźwiękowej w subpolarnym krajobrazie Spitsbergenu” Jan Rodzik zinwentaryzował i opisał bogactwo dźwięków z taką fantazją i czułością, że brzmią niemal jak pisane wierszem. Szum i świst oraz plusk kropel deszczu, szelest krupy śnieżnej i lodowej, szum zamieci, łoskot lawin, stukot gruzu lodowego, jęk lodowców i ciurkanie spadających strużek wody. Świergot, pisk, syk, gruchanie, jazgot ptaków i gęganie, szum i trzepot, furgot, łopot ptasich skrzydeł. Ale i tam, gdzie spodziewamy się, że tylko deszcz, wiatr, lód i ptaki grają swoje wyrafinowane melodie, dudnienie agregatów prądotwórczych i ciągników, warkot skuterów śnieżnych i innych silników przeszywa dźwiękowy pejzaż.
Antropologia dźwięku podąża za naszymi relacjami ze środowiskiem akustycznym. Śledzi każdy nasz krok, kichnięcie, śmiech, kaszel. Łączy dźwięki w kategorie, szuka ich genezy. Fonosfera, sonosfera, audiosfera, ekologia akustyczna. Nauka nie jest bezbronna wobec hałasu, ale pomysły, nawet genialne, błądzą i grzęzną na mieliźnie codzienności. Powstają akustyczne mapy miast. Świadkowie krajobrazu dźwiękowego składają coraz bardziej obciążające zeznania. Karetki muszą się przebijać przez hałas coraz silniejszymi, coraz bardziej wyrafinowanymi sygnałami. A jednak ze wszystkich zanieczyszczeń środowiska, właśnie akustyczne najmniej przemawia do naszej wyobraźni.
Czego nie słychać?
To realny problem. Coraz częściej nie wiemy, czego nie słyszymy – bo nigdy o tym nie słyszeliśmy. Nie mieliśmy okazji usłyszeć, bo tego nie słychać. Nie słyszymy się nawzajem, ba, nie słyszymy sami siebie. Stajemy wobec dźwięków bezradni nie tyle akustycznie, co metafizycznie. Nawet jeśli nie głuchniemy, to przestajemy słyszeć.
Czy warto zadać sobie trud, żeby ocalić dźwięki od zagłady? Dźwięki intymne, osobiste, dźwięki natury, ciała, wyobraźni. Dźwięki snów. Odgłosy niebezpieczeństwa, wiejską ciszę. Dźwięki wyznaczające rytm życia, pory dnia i nocy, pory roku. Niepowtarzalne i cykliczne. Terenowe. Dające poczucie bezpieczeństwa i odstraszające. Czy potrafimy rozmawiać o dźwiękach? Opisywać je? Odkrywać ich znaczenie i to, co mogą nam o sobie powiedzieć?
Pisząc ten felieton, zastanawiałem się, kiedy ostatnio rozmawiałem o pejzażu dźwiękowym? O miejscu, którego dźwięki tworzą jego krajobraz? Kiedy podczas spaceru zatrzymałem się, żeby posłuchać, jak brzmi świat? Jak rozpoznać to miejsce akustycznie?
Dźwięki są muzyką ziemi. Czy słyszymy, kiedy płacze, rośnie, cieszy się życiem? Kiedy jej z nami ciężko?
My, ludzie kultury obrazkowej, zapatrzeni w nią okularnicy. Świadomi swoich potrzeb i zagrożeń próbujemy działać, zanim prysną zmysły. Przywracamy zmysłom smaki. Gotujemy i smakujemy na potęgę potrawy egzotyczne i historyczne, tradycyjnie domowe i wcześniej niespotykane. Uczymy się kuchni świata i świata od kuchni. Coraz lepiej rozpoznajemy zanieczyszczenie powietrza, osłaniamy nos i usta, starając się nie wdychać smogu. Rozwijamy wyrafinowaną sztukę zapachów, niezliczonych perfum, ich wyszukanego składu i aromatu. Imitujemy i parodiujemy zapachy natury. A dźwięki leżą odłogiem.
Cisza
Wiosna jest dobrą okazją na akustyczny detoks, na odrobinę reżyserii dźwięków. Nie trzeba od razu lecieć do Vancouver i szukać czerwonych kamieni. Można po prostu wsłuchać się w otaczający nas akustyczny pejzaż. Poświęcić mu chwilę uwagi, wrażliwości i wyobraźni. Nazwać otaczające nas dźwięki, poszukać relacji między nimi, podążać za odgłosem, zaufać instynktowi. Czas na wiosenną dźwiękoterapię.
Znalezienie miejsc wolnych od produktów globalnej fabryki hałasu, jak dowodzi doświadczenie Gordona Hemptona, do łatwych nie należy, ale można wybrać się do lasu. Posłuchać sprowokowanych wiosennym słońcem „maleńkich” dźwięków trzeszczących na sośnie szyszek i śpiewu ptaków. O szczegóły zapytać św. Franciszka z Asyżu. Wczytać się w słowa „Pieśni słonecznej”.
Można tez pójść śladem eksperymentu Hildegardy Westerkamp. Oczyścić otaczającą nas ścieżkę dźwiękową z wszelkich naleciałości, lepiej wsłuchać się w siebie. Na chwilę zaufać szamanom. Wtedy, z oddali można usłyszeć coś, czego się nie spodziewaliśmy. Jakby muzykę z serca umęczonej ziemi.
To jęk lodowca na Spitsbergenie.
Felieton ukazał się w kwietniowym wydaniu miesięcznika „Bezpieczeństwo Pracy – Nauka i Praktyka” w cyklu „Zapiski Latte”.