Hałas i Ajax

Czy Ajax Amsterdam, ten wielki Ajax, o którym tak dużo i dobrze ostatnio się mówiło, ma coś wspólnego z kluczem ptaków, hałasem i permakulturą? Z grą w „zośkę”, której nigdy nie udało mi się opanować (z zazdrością podziwiałem cuda wyczyniane przez moich kolegów)? Warto przyjrzeć się tym związkom. Nawet jeśli wyglądają na przypadkowe.

Woonerf to niderlandzkie pojęcie oznaczające „ulicę mieszkalną”. Szerzej – obszar mieszkalny i przestrzeń publiczną w strefie zurbanizowanej z pomysłem i z rozmysłem łączącą kilka funkcji. Jak przekonuje encyklopedia architektury archirama.pl, pojęcie to stosowane jest przede wszystkim w odniesieniu do stref „uspokojonego ruchu”. Bo woonerf to przestrzeń bezpieczna, przyjazna, estetyczna, zadbana. Miejsce spotkań, w którym pierwszeństwo mają piesi i rowerzyści. Coś pomiędzy deptakiem, placem, ulicą i chodnikiem, ale nie prosta suma ich funkcji, a nowa jakość.  Woonerf to odwrót od miasta samochodów, spalin, hałasu i pośpiechu na rzecz komunikacji publicznej, ludzkiej skali i ludzkich relacji.

Woonerf nie jest zaprzeczeniem cywilizacyjnych atrakcji, ale zmianą akcentów i priorytetów. To sposób myślenia o organizacji ruchu i przestrzeni dla mieszkańców, a nie ich samochodów. W otoczeniu parków, klombów, oaz zieleni, przedszkoli, szkół, innych obiektów publicznych. Nie jest też nowym trendem ani zjawiskiem, bo jego korzenie sięgają lat 70. XX wieku. Rozwija się ewolucyjnie, to tu, to tam, kusząc mieszkańców kolejnych miast i osiedli. Powstają miejskie wyspy uspokojenia. Podobno milion Holendrów mieszka już przy ulicach – woonerfach.

Akademia nie fabryka

De Toekomst to po niderlandzku „przyszłość”. Tak nazywa się akademia klubu piłkarskiego Ajax Amsterdam o bardzo bogatej już przeszłości. „Nie hodujemy robotów, dlatego nie trzymamy ich w odosobnieniu od rówieśników”  – mawiał cytowany przez Tomasza Włodarczyka z „Przeglądu Sportowego” Jan Olde Riekerink, jeden z szefów De Toekomst.

„Jeszcze nie widziałem, żeby worek pieniędzy strzelał gole i wygrywał mecze”  – tak swoją piłkarską filozofię definiował Johann Cruyff, legenda holenderskiego futbolu, nawet jeśli sam zarabiał pieniądze workami. Wiel Coerver, ojciec założyciel holenderskiej myśli szkoleniowej, od którego nazwiska mamy dziś metodę szkolenia młodych piłkarzy, już w latach 70. XX wieku, kiedy rodziła się również idea woonerf uważał, że talent to pojęcie względne i zamiast zachwycać się powierzchownymi sztuczkami młodych piłkarzy trzeba budować ich osobowość i charaktery, a techniki po prostu uczyć.

Pod prąd

Akademia Ajaxu ma swoje zasady i procedury, od których odstępuje niechętnie i wyłącznie z jasno określonych powodów. Dąży do przyjmowania w swoje szeregi chłopców mieszkających w promieniu 50 kilometrów od Amsterdamu. Ich pierwszymi skautami piłkarskimi nie są zawodowi trenerzy, a zakochani w Ajaxie, osadzeni w lokalnych społecznościach wolontariusze. To oni wypatrują kandydatów, to z ich rekomendacji uzdolnieni chłopcy do niej trafiają. A kiedy już trafią nadal mogą mieszkać w domu, a nie w bursie. Rodzice i lokalne środowisko są naturalnymi partnerami klubu. Przynajmniej dwa razy do roku otrzymują szczegółowe raporty dotyczące postępów i barier, z którymi mierzą się młodzi piłkarze. Codziennie 20 klubowych autobusów rozwozi dzieci do szkół, a w klubie kilkunastu nauczycieli dodatkowo dba o to, żeby nie wyrośli na głąbów.

W De Toekomst, nie ma zmiłuj. Kandydaci na gwiazdy poddawani są regularnej, surowej i rzeczowej ocenie. Wielu z nich odpada w przedbiegach. Ocena polega nie tylko na tym, kto szybciej biega i strzela więcej bramek, ale również na tym, jakie ma cechy charakteru, jak reaguje na uwagi trenera, sędziego, kolegów. Czy jest otwarty na opinie innych osób, czy dba o klubowy sprzęt. Rolą akademii jest kształcenie osobowości.

Nie zamierzam idealizować akademii Ajaxu, choć trudno powstrzymać się od uznania dla jej metod, programu i dorobku. Faktem jest też, że klub oparty na wychowankach, który, jeśli kupuje zawodników do pierwszej drużyny to – co do zasady – robi to za relatywnie niewielkie pieniądze, a jeśli sprzedaje to za dziesiątki milionów euro (przykład Arkadiusza Milika kupionego za 2,5, a sprzedanego za 32 miliony euro) jest w stanie rywalizować z potentatami, którzy płacą za swoich piłkarzy wielokrotnie więcej. Możliwe jest to dzięki akademii, jej wychowankom, twórcom, trenerom. Dzięki rodzicom i wolontariuszom. Ajax jest ich domem i dowodem na siłę organizacji opartej na zasadach, tradycji, wypracowanych przez lata własnych metodach, regułach działania i nieustającej chęci doskonalenia.

Akademia w ogrodzie

Permakultura to sztuka uprawiania ogrodu, w którym nic się nie marnuje. Przynajmniej z założenia. Wszystkie organiczne „odpady” wracają do ziemi i w nowej roli sprawiają, że staje się żyźniejsza. Nie ma tu miejsca dla filozofii „wszystko jedno jakim sposobem”, ile nawozów i wszelkiej maści oprysków, „oby dobrze wyglądało”. Permakultura to dbałość o jakość, oszczędność, inaczej rozumianą efektywność. Troska o każdy patyk, krzew, a nawet kawałek tektury. To ciągłe poszukiwanie optymalnego wykorzystania każdego elementu tak, by służył całemu ekosystemowi i maksymalizowanie korzystnych połączeń. Dzięki temu całość staje się czymś znacznie istotniejszym niż prosta suma składników. Jak woonerf i De Toekomst. Jak współpracujące ze sobą w kluczu ptaki.

Przyznam, że od kilku lat nieśmiało wprowadzam w ogródku wybrane elementy permakultury. Nie jestem bezkrytycznym wyznawcą ani wirtuozem i trudno mi się nawet uznać za wiernego metodzie, ale kiedy inni amatorzy ogrodnicy wyrzucają obcięte gałęzie, a skoszoną trawę i zgrabione liście wrzucają do plastikowych worków, ja staram się skrupulatnie zbierać te organiczne „odpady” i szukam dla nich nowej roli w ekosystemie. Czasem w klasycznej permakulturowej grządce, w której znajdzie się dla nich wszystkich miejsce. Kiedy indziej, włączając je do architektury krajobrazu. I widzę już pierwsze niezaprzeczalne efekty tego eksperymentu. Tam, gdzie jeszcze dwa lata temu były pustynne ugory, rośnie niewymagająca sztucznego nawożenia trawa, czy mówiąc precyzyjniej skromna kompozycja roślin trawiastych bliższych łące niż klasycznemu trawnikowi. Być może producenci nawozów nie byliby zachwyceni, gdyby podobne skłonności stały się powszechnym obyczajem, ale myślę, że pszczoły są zadowolone.

Hałas

Nie mam niestety dość czasu dla ogródka, szczególnie, że lubię sobie w nim po prostu odpocząć. Spoglądam na ten permakulturowy, nierówny trawniczek, słucham ptaków i czytam. Ostatnio również o hałasie. O jego akustycznym wymiarze, medycznych konsekwencjach. Zastanawiam się w ciszy nad hałasem jako metaforą naszej kultury – hałasem informacyjnym, reklamowym, konsumpcyjnym. Hałasem narzucanych trendów i narracji. Myślę też o tych wszystkich udanych projektach, które pomimo otaczającego „hałasu”, w którym przychodzi je realizować sprawiają, że całość jest czymś więcej niż sumą składników.

Za sprawą wszechogarniającego hałasu wydaje nam się, że jedynym sposobem na przetrwanie  jest podążanie za trendem. Kiedy spojrzy się z perspektywy De Toekomst, woonerf, permakultury i klucza ptaków okazuje się, że trendy można również wyznaczać.

Robert Koch, znany przede wszystkim jako odkrywca bakterii cholery i gruźlicy przewidywał, że „nadejdzie dzień, gdy człowiek będzie musiał walczyć z bardzo niebezpiecznym wrogiem swego zdrowia – z hałasem – tak samo, jak kiedyś walczył z cholerą i dżumą”. Może już czas? Są przykłady, że można. Hałas to nie tylko łomot pneumatycznego młota.

 

 

Fot. Zbyszko Siemaszko, Chłopcy grający w „zośkę” przy ul. Jana Matejki. Warszawa 1955. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, partnera konkursu O!ZNAKI PRACY 2019.