
Światło
Czasem zdarza się, że jakimś cudem coś, co może stać się bolesną porażką staje się jednym z najpiękniejszych życiowych doświadczeń. Tak było z „Błękitnym Latem”. Pomysł zorganizowania integracyjnych warsztatów muzycznych może nie był szczególnie odkrywczy, ale jego realizacja przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Moim finansowym i organizacyjnym zapleczem był Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (stąd ten błękit w nazwie), a do współpracy włączyli się najlepsi polscy muzycy i nauczyciele.
Rozesłaliśmy zaproszenia do szkół muzycznych w Polsce z pytaniem, czy uczą się w nich dzieci niepełnosprawne. Dostaliśmy kilkanaście ciekawych zgłoszeń, przede wszystkim od uczniów niewidomych lub ze znaczną utratą wzroku. Razem z pozostałymi mieli utworzyć blisko czterdziestoosobową integracyjną drużynę. Ośrodek w Konstancinie spełniał wszystkie wymogi niezbędne do zaproszenia osób niepełnosprawnych. Fortepiany wypożyczyliśmy z zaprzyjaźnionych warszawskich szkół muzycznych.
Koncert
Zaczynamy warsztaty. Za radą wybitnego pianisty i pedagoga, Macieja Paderewskiego, podczas spotkania inauguracyjnego mieliśmy zgasić światło i „na dobry wieczór” zaprosić do fortepianu jednego z najmłodszych, niewidomych pianistów. Pomysł od początku wydawał mi się ryzykowny, ale Maciej przekonał mnie, bo chłopaka już słuchał i wie, jak gra. Wcześniej nie tylko spędzili czas przy fortepianie, ale też spacerowali po miejscu naszego zakwaterowania. Widziałem ten spacer. Maciej zamykał i zasłaniał sobie oczy, pozwalał niewidomym uczniom być jego przewodnikiem po korytarzach i zaułkach, ich zmysłami poznawać wszystkie zakamarki, otwierać drzwi, dotykać ścian, klawiatury fortepianu. Dodawał otuchy, budował zaufanie.
Nadszedł czas koncertu. Chłopiec usiadł do fortepianu. Zgodnie z umową zgasiliśmy światło: okna zasłonięte, ciemność. Pierwsze dźwięki. Zaczął powściągliwie, bez egzaltacji, ale po chwili do głosu doszły emocje. Niestety kosztem precyzji. Mijał się z dźwiękami, błądził, nutom przewidzianym piano ledwo pozwalał zabrzmieć, a tymi forte grzmiał bez opamiętania, jakby miał jakieś porachunki z fortepianem. Do tego ten niepokój, nerwowe chwile zawahania przed kolejną frazą, której szukał pod palcami zanim uderzył w klawiaturę. Jakby upewniał się w ciemności, że to będzie ten akord, w tym miejscu, we właściwym czasie. Nie zawsze tak było. I wciąż te szalone zmiany tempa, nastroju, artykulacji. Jego gra nie miała wiele wspólnego z interpretacjami, do których przyzwyczaiły nas szkoły.
Byłem przerażony. Czułem, że w zaimprowizowanej sali koncertowej, pod osłoną ciemności, która miała w założeniu wyrównać nasze szanse i zintegrować, za chwilę wybuchnie banalna, głupia, ale niepohamowana salwa śmiechu i zmiecie z powierzchni ziemi moją wiarę w integracyjne warsztaty muzyczne. W ich sens, szczerość, przesłanie. Ten wybuch był tuż, tuż. I nie dałoby się go powstrzymać. Kipiał jak lawa pod wulkanem. Ale nie nastąpił. Stał się cud. Ledwo powstrzymywany, dławiony chichot niespodziewanie ugrzązł w gardłach. Może dlatego, że było ciemno? Może za sprawą tej pięknej frazy, która nagle pojawiła się w chaosie i ciemności? Kilku cudownych, bezpretensjonalnych dźwięków? Tego, co drzemało w grze tego chłopca i o czym doskonale wiedział Maciej Paderewski.
Każdy z nas był częścią grupy zdolnej do zbiorowego i przez to anonimowego szyderstwa, ale był też sam na sam ze sobą, z tą nieokiełznaną interpretacją i z ciemnością. Łatwiej się wówczas wsłuchać w siebie.
Nagle te, jak nam się z początku wydawało nie do przyjęcia, jaskrawe, fosforyzujące, przeforsowane dźwięki, nieprzewidziane kanonem zmiany tempa, zaczęły błyszczeć i docierać do naszych uszu, głów i serc. Autentyzm i muzykalność – przy całym radykalizmie interpretacji, były poruszające. Przypominały, dlaczego chcieliśmy kiedyś grać, chodzić do szkoły muzycznej, poświęcić część życia muzyce. Przywołały pamięć o prawdziwej muzyce, której w grze tego pianisty było więcej, niż w naszym pełnosprawnym dążeniu do poprawności. On był bliżej, mimo że czasem nie trafiał, ale GRAŁ! Był marzycielem, a my skromnymi adeptami muzycznej edukacji. To była prawdziwa lekcja integracji, której udzielił nam mały niewidomy pianista i stojący za nim murem zaufania wielki muzyk i pedagog, Maciej Paderewski.
Cisza
Kiedy chłopiec skończył grać, zapadła absolutna cisza. Jakbyśmy się zawiesili, wstrzymali oddech, jakby nie wypadało tej ciszy i ciemności przerywać. Taką ciszę zapamiętuje się na całe życie.
Potem brawa i dwa tygodnie niezapomnianych, integracyjnych warsztatów. Pełnosprawni uczestnicy uczyli się od swoich niewidomych kolegów, po co zajęli się muzyką, a niewidomi starali się trochę mniej „dawać po sąsiadach”. Myślę, że uczyli się też od siebie życia. Na finał wzruszający koncert w warszawskiej Filharmonii.
Zdarza się, że osoba, której wcześniej nie znaliśmy opowie nam coś, o czym nam się nawet nie śniło. I zdarza się, że to jest piękne opowiadanie, z którego nie mamy ochoty się budzić. A przynajmniej staramy się coś z niego zapamiętać.
To doświadczenie nauczyło mnie patrzenia na niepełnosprawność jako cechę człowieczeństwa. Każdego z nas. Niepełnosprawność, od której można się uczyć. Pokonywania barier, wrażliwości, autentyzmu. Umiejętności tworzenia nowych wymiarów choć w części rekompensujących bolesne straty.
Czerwone łóżko z żółtą poduszką
Kiedy we współpracy z Ambasadą Meksyku w Polsce przygotowywałem wystawę „Escuela Mexicana de Arte Down”, przyglądałem się uważnie niezwykłym obrazom namalowanym przez artystów z zespołem Downa. Znałem historię programu, który umożliwił powstanie tej kolekcji. Opieka w wieku niemowlęcym, wychowanie domowe, przedszkole i szkoła ze specjalnym programem, informatyka, terapia językowa, aktywność sportowa, rekreacja i wychowanie plastyczne, pływanie, muzyka, taniec i teatr, warsztaty malarskie, graficzne, gotowanie i pieczenie ciast, specjalistyczna opieka medyczna. Wrażliwa, pełna wyobraźni edukacja. I obrazy, które pozwoliły tym dzieciom przekształcić deficyty w formy i kolory, za pomocą pędzla wyrazić i utrwalić uczucia, emocje, marzenia, pragnienia, frustracje i nadzieje. „Czerwone łóżko z żółtą poduszką”, „Leśny kot”, „Uczeń”, „Ryby skaczące w wodzie”, „Mona Lisa”, „Plaża”, „Garbus”, „Kalendarz aztecki” – chyba te najlepiej zapamiętałem.
Wspominam dziś „Błękitne lato” i „Czerwone łóżko z żółtą poduszką”, czytając fundamentalną dla rozumienia kompleksu zjawisk związanych z niepełnosprawnością publikację. Tytuł nieco długi i ciężkawy, ale przytoczę go w całości. „Projektowanie obiektów, pomieszczeń oraz przystosowanie stanowisk pracy dla osób niepełnosprawnych o specyficznych potrzebach – ramowe wytyczne”. To owoc partnerskiej współpracy PFRON oraz CIOP-PIB.
Metoda
Autorzy krok po kroku projektują działania w procesie zatrudnienia osoby niepełnosprawnej. Ocena potencjału zawodowego. Ruch, wzrok, słuch, zaburzenia psychiczne, intelektualne, układ krążenia. Każdy z nas ma przecież coś na sumieniu. Każdy może szukać swojej szansy, pomimo ograniczeń, na przekór przeciwnościom. Określenie zawodu, który może być wykonywany przez osobę niepełnosprawną. Działania dostosowujące stanowisko pracy do możliwości kandydata. Przystosowanie obiektów, wykorzystanie technologii, uwzględnienie indywidualnych potrzeb.
To ujęcie, w którym człowiek jest podmiotem projektowania procesu pracy, połączenie punktów widzenia pracodawcy i kandydata do pracy, mogłoby być wzorem dla innych modeli zatrudnienia, a zaproponowany przez autorów algorytm z powodzeniem może być adaptowany do miejsc pracy nieobjętych klauzulą niepełnosprawności.
Potrafimy dziś wykorzystywać najnowsze dokonania nauki w nowoczesnej terapii, przy tworzeniu przestrzeni integracji, nowych miejsc pracy wcześniej niedostępnych dla osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Co więcej, diagnozowanie negatywne ustępuje miejsca pozytywnej ocenie możliwości osoby niepełnosprawnej. Nie skupiamy się już wyłącznie na tym, czego ktoś nie może, a na tym, czego, pomimo niepełnosprawności, chce i potrafi dokonać.
Dlatego tak ważna jest wiedza o każdym najdrobniejszym szczególe i zdolność wsłuchania się w każdy dźwięk. Wtedy można włączyć światło.
Pamięci Macieja Paderewskiego.
Felieton ukazał się w cyklu „Zapiski Latte” w październikowym wydaniu miesięcznika „Bezpieczeństwo Pracy”.