Euro Polacy
Piłkarze rozpoczęli eliminacje do finałów Mistrzostw Świata remisem z Kazachstanem. Potem było już tylko lepiej. Losowani z trzeciego koszyka, po Euro, stali się faworytem bukmacherów na wyjście z grupy. Rok zakończyli na najwyższym z dotychczasowych, 15 miejscu w rankingu FIFA. Co się stało w 2016 roku i jak do tego doszło? Przypadkiem czy wręcz przeciwnie? Na dłużej czy tylko przelotnie?
Reprezentacja części Polski
Styl, w jakim grali we Francji i podczas meczu z Rumunią, robi wrażenie. Nowi Polacy. Otwarci na świat, przekonani o swojej wartości, trochę zarozumiali, ale bez arogancji. Zadomowieni w realiach piłkarskiego biznesu. Stworzyli drużynę na miarę miejsca, które indywidualnie zajmują w piłkarskiej hierarchii, lub nawet nieco powyżej. Sprzedają to, co wypracowali. Dzieci mediów społecznościowych. Z żelem na głowie i atrakcyjnymi partnerkami na Instagramie. Dobrze ubrani, zadowoleni z siebie, pragmatyczni. Przy tym pogodni i wyluzowani. Spoglądający na swoich rówieśników z najwyższych szczebli drabinki dochodów, jak z obłoków na ziemię, a prawie tacy jak oni. Goście z sąsiedztwa. Reprezentanci może nie całej Polski, ale swojego pokolenia, a ściślej mówiąc tej jego części, która wykorzystuje szanse, jakie stworzyły otwarte granice, jednolity rynek europejski i globalne społeczeństwo cyfrowe. Pokolenia beneficjentów Europy w jej dotychczasowym kształcie. Proces, który doprowadził do powstania reprezentacji na Euro, to nie tylko optymalna selekcja, forma psychofizyczna, taktyka i odnowa biologiczna. Niczego nie ujmując, tym, którzy profesjonalnie o nie zadbali.
Nieprzypadkowo zmieniła się też struktura dopingujących reprezentację kibiców, wśród których, w odróżnieniu od stadionów klubowych, ton nadawali beneficjenci dekady, aktorzy głównego nurtu. Ludzie, którym się udało, a przynajmniej są o tym przekonani lub mają na to ochotę i nadzieję. Wielu z nich nie chodziło wcześniej na piłkę i nie uważało tego za stosowne. Na stadionach ligowych, niekoniecznie tych największych, nadal przeważali dobrze zorganizowani i zdeterminowani kontestatorzy i konkwistadorzy. Często zbuntowani, czasem odrzuceni, szukający swojej tożsamości poprzez konflikt, sprzeciw i nienawiść do przeciwnika. Na stadionach toczy się nie mniej ciekawa gra od tej na płycie boiska.
Kiedy w 2004 roku formalnie przystępowaliśmy do Unii Europejskiej, Bartosz Kapustka miał 7 lat. Po Euro podpisał kontrakt z mistrzem Anglii i choć teraz mistrz cienko przędzie, a Kapustka gra w rezerwach, jego transfer działa na wyobraźnię. Wydawało się, że złapał Pana Boga za nogi, a może znaleźć się, jak wielu jego kolegów, na rozdrożu. Ustawiony finansowo, ale zawodowo niespełniony.
Efekt Kapustki
Dwa tysiące sześćset Orlików, które powstały w latach 2008–2012 to dziś tylko część nowej infrastruktury umożliwiającej dzieciakom bieganie za piłką w przyzwoitych warunkach. Zmieniają się standardy, oczekiwania, boiska szkolne. Kilka klubów Ekstraklasy prowadzi akademie piłkarskie, nie tylko jako inkubatory ligowców na sprzedaż, ale projekt społeczny budujący markę i wizerunek. Mnożą się prywatne szkółki piłkarskie, które dla wielu rodziców są jedną z najsensowniejszych form oderwania dzieci od komputera i okazją do wspólnego spędzania czasu. Po Euro 2012 pozostał nie tylko niedosyt wyniku, ale też doświadczenia organizacyjne i nowoczesne stadiony z zapleczem i prowadzącymi do nich autostradami. Powstają kolejne obiekty. Fenomen drużyny z maleńkiej Niecieczy, która obok potentatów stała się skromnym, ale imponującym elementem infrastrukturalnej układanki, jest tego dobrym przykładem.
Rosną przychody klubów, a co symptomatyczne – zmienia się struktura wydatków. Jeśli wierzyć danym upowszechnianym przez Ekstraklasę, koszty wynagrodzeń w większości z klubów nie przekraczają 60% przychodów. Z pozoru ekscentryczny i często krytykowany system rozgrywek Ekstraklasy sprawił, że niemal zniknęły mecze o pietruszkę. Od kilku lat gra w Ekstraklasie staje się coraz atrakcyjniejsza dla coraz lepszych piłkarzy z zagranicy. O ile trudno sobie wyobrazić, żeby wśród pojawiających się na polskich boiskach Brazylijczyków, Portugalczyków czy Hiszpanów trafili się aktualni reprezentanci tych krajów, o tyle w przypadku Grupy Wyszehradzkiej i jej sąsiadów zdarza się to coraz częściej.
Kiedy osiem lat temu reprezentacja po raz pierwszy zakwalifikowała się na Euro, Leo Beenhakker powierzył obowiązki reprezentanta Polski Brazylijczykowi Rogerowi Guerreiro, który pośpiesznie został w tym celu polskim obywatelem. O ile pamiętam, większość z nas uważała to wówczas za coś oczywistego i pożądanego. Cztery lata później Franciszek Smuda próbował zbudować reprezentację na potomkach emigrantów lub piłkarzach, którzy wyjechali z Polski, zanim nauczyli się dobrze chodzić. Adam Nawałka poszedł inną drogą. Mógł i potrafił zbudować reprezentację pokolenia Euro Polaków. Dotarł do ich wyobraźni, motywacji, sposobu patrzenia na świat i piłkę. Skomponował zespół z ich indywidualnych sukcesów i aspiracji. Zadbał o to, żeby na awans i grę mogli liczyć również zawodnicy z Ekstraklasy.
Na drodze do 15 miejsca w rankingu FIFA, a przede wszystkim do stylu, w jakim grała reprezentacja, fundamentalną rolę odegrały media. To układ nerwowy systemu, bez którego nawet najlepsza infrastruktura byłaby martwa. Jakość mediów nakręca piłkarską koniunkturę. Telewizyjne oprawy polskiej ligi to od lat klasa europejska. Styl, w jakim są tworzone – serio, ale z przymrużeniem oka, życzliwie, ale bez pobłażania – wyzwala pozytywne emocje związane z Ekstraklasą. Nawet jeśli czasem na wyrost. Osobowość dziennikarzy i komentatorów to perła w medialnej koronie. Coraz więcej jest też kompetentnych, profesjonalnie prowadzonych portali piłkarskich, komentarzy, relacji. Warto popracować nad tym, by kierowane były nie tylko do lokalnych kibiców, lecz także do Polaków za granicą, a nawet do cudzoziemców, którym przybliżyłoby to polską piłkę. Ekstraklasa, przy wszystkich swoich ułomnościach, może być produktem nie tylko lokalnym, ale przynajmniej regionalnym. Tak buduje się markę, prowokuje do poszukiwania jakości w budowaniu komunikacji między klubami a kibicami.
Bartosz Kapustka, wysłannik z ligi mozolnie wybijającej się na przyzwoitość, stanął przed szansą gry w najpopularniejszej lidze świata, której mecze oglądają miliony ludzi w 200 krajach, a prawa do transmisji liczone są w miliardach funtów. Czas pokaże, czy dar czynienia rzeczy błyskotliwych i osławiony brak układu nerwowego zapewnią mu godne miejsce w futbolu spod znaku totalnej wojny i nieustannej presji. Na razie niewiele na to wskazuje, ale jest Linetty, Milik, Teodorczyk, Zieliński, którzy coraz skuteczniej rozpychają się w Europie, a kolejni ustawiają się w kolejce. Dla przekroczenia następnego progu rozwoju, konieczne są nie tylko spektakularne transfery młodych zawodników, miliony zapłacone za ich gotowość do gry w najlepszych ligach, ale przede wszystkim ich dalsze błyskotliwe kariery. Wydawało się, że wysokość transferu Kapustki zapowiada coś więcej niż grę na zapleczu i miejmy nadzieję, że kiedys tak się stanie. Piłkarskie piekło wybrukowane jest wystarczającą liczbą nietrafionych transferów.
Barbarzyńcy czy wojownicy?
Pisanie o pozytywnych doświadczeniach obecności w Unii Europejskiej w cieniu brexitu, eurosceptycyzmu i katastroficznych wizji, może brzmieć naiwnie i mało realistycznie. Przewidywane wykolejenie projektu europejskiego, obawa przed migracją, utrata zaufania do instytucji europejskich, mgliste pomysły na przyszłość to obraz dominujący dzisiejsze oceny. Jakże odmienny od optymizmu i otwartości projektu „reprezentacja na Euro” i procesu społecznego, który umożliwił jego realizację.
Wiele wskazuje na to, że dla pokolenia Bartosza Kapustki postawa dążenia do Europy jako celu i argumentu działania nie musi odgrywać istotnej roli. Co więcej, równie powszechna, co uproszczona identyfikacja Europy z instytucjami Unii Europejskiej sprawia, że zmiana nastawienia nie dotyczy wyłącznie pokolenia pierwszoklasistów z września 2004. Weszliśmy w fazę rewizji paradygmatu. Czasem dzięki, czasem pomimo czy nawet na przekór Europie szukamy swojej drogi. My, Europejczycy, Londyńczycy, Euro Polacy.
Niech nas nie zmylą tworzone na użytek bieżącej polityki uproszczone podziały za lub przeciw. Sukces Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku pokazał, że może nie brakować ani wiary, ani nadziei, ani dobrej organizacji. Wyzwanie nie polega na tym, jak bardzo będziemy wobec Europy krytyczni, jak bardzo odwrócimy się do niej plecami, ale na ile potrafimy być konstruktywni i pomysłowi. Co potrafimy Europie i sobie w Europie zaproponować. Nie tylko w piłce do przeszłości odchodzi postawa dostosowywania do Europy i rodzi przestrzeń na nowe pomysły, na odpowiedź na pytanie, jak żyć w Europie coraz bardziej przyzwyczajonej do wstrząsów? W permanentnym kryzysie i stanie wyjątkowym. Tu wybuch, krach, protest, konflikt, tam zamach, embargo, strajk, bankructwo, wojna hybrydowa, a my do przodu, cieszymy się życiem, modlimy się, manifestujemy, gramy w piłkę. Przecież jesteśmy Europą różnorodnych wartości. Jesteśmy też dziećmi gier komputerowych. Brutalnych mediów. Strzelamy, zabijamy, resetujemy się i cieszymy kolejnym życiem. Może Europa po przejściach będzie miała pomysł – przynajmniej dla siebie, jeśli nie dla świata – który przekroczy anachroniczne metody mierzenia rozwoju gospodarczego i społecznego, uniesie się ponad mylące, oparte na fałszywych założeniach statystyki i zwietrzałe zaklęcia? Może narodzi się również pomysł na nowy model europejskiej piłki? Może w taką stronę poprowadzi nas 2017 rok?
Euro 2016 to dowód, że dopuszczenie drużyn, które przy poprzednim regulaminowym reżimie nie miałyby w nim miejsca, burzy uznaną hierarchię. Z pozoru przypadkowi wojownicy z Islandii, Walii i kilku innych wysepek europejskiej piłki okazali się godni mistrzostw, rozbudzili entuzjazm stałych i zainteresowanie nowych kibiców. Tam, gdzie od lat wydawało się, że porządek jest z góry określony, ci lekceważeni ubodzy krewni z prowincji podyktowali swoje warunki. W dyscyplinie, w której nie trzeba być mocarstwem, żeby się liczyć i mieć pomysł na sukces. Takich dyscyplin jest znacznie więcej, nie tylko w sporcie. Jednocześnie dystans między najsilniejszymi klubami europejskimi a resztą Europy powiększa się. Wiele wskazuje na to, że potentaci wcześniej czy później nie cofną się przed utworzeniem superligi mistrzów i wciągną za sobą drabinę, po której mogli dotychczas dostawać się do elity mniej zamożni pretendenci. Jak w tej nowej Europie odnajdą się reprezentacja i polskie kluby?
Ostrzeżenie
Liderem nowej jakości polskiej piłki, obok reprezentacji, wydawała się Legia Warszawa. Miała swój istotny udział w Euro 2016. Bez jej wojowników, Pazdana i Jędrzejczyka z Jodłowcem w tle, przygotowanych mentalnie i fizycznie w klubie przez Czerczesowa, trudno sobie wyobrazić sukces reprezentacji. Kiedy wydawało się, że Legia to wizja na przyszłość, klub innowacyjny, co więcej nowoczesny projekt społeczny, konfrontacja z Europą rozpoczęła się klęską z Borussią w połączeniu z awanturami na stadionie. To był cios dla mozolnie budowanego wizerunku nie tylko Legii, ale polskiej piłki. Argument dla zwolenników narracji o katastrofalnym poziomie, zapóźnieniu, degeneracji i rządzących stadionem kibolach. Cios tym dotkliwszy, że poprzedzony serią decyzji dewastujących strukturę drużyny, marnujących potencjał poszczególnych zawodników, a zatem nieprzypadkowy. Legia pośpiesznie i trudno przewidzieć na jak długo, odkupiła winy i grzechy. Opisany przez media konflikt właścicieli, radykalne zmiany personalne, strach przed kompromitacją – podziałały z siłą wodospadu. O przypadku Legii z ostatnich kilku miesięcy można napisać doktorat: jak przekształcić widmo totalnej porażki w sukces powyżej oczekiwań. Kto wie, czy za kilka miesięcy nie trzeba będzie pisać kolejnego, tyle że pod innym tytułem?
Powrót Legii na ścieżkę wzrostu jest w interesie wszystkich zainteresowanych rozwojem polskiej piłki, tak jak sukcesy co najmniej kilku godnych jej lokalnych rywali. Ostrzeżenie było jednak poważne. Nie jestem przekonany czy w Legii zdają sobie sprawę z tego jak poważne. Mogło zaszkodzić procesowi awansu polskiej piłki. Ale jeśli Legia wyjdzie z tego doświadczenia wzmocniona? Jeśli konflikt właścicieli nie jest pozorowany?
Kolejny krok
Fundamenty jakościowej zmiany wydają się solidniejsze niż kiedykolwiek. Jeśli nie Legia, to ktoś inny może być siłą napędową zmian. Jeśli nie Kapustka, to ktoś inny może pójdzie śladami Lewandowskiego.
Kolejny krok polskiej piłki będzie systemowo możliwy, o ile rozwój Ekstraklasy i klubów będzie prowadził nie tylko do obecności w Lidze Mistrzów, ale do przyzwoitych w niej wyników i gry przynajmniej jednego klubu w fazie grupowej Ligi Europy. Transfery za wszelką cenę, oby takim nie okazała się wyprawa do Leicester Bartosza Kapustki, ustąpią miejsca transferom optymalnym, wykorzystującym predyspozycje wszechstronnie przygotowanych do nich piłkarzy. Oprócz nich ruszą w świat trenerzy, a do akademii piłkarskich zaczną zgłaszać się zdolni juniorzy z innych krajów. Pokolenie beneficjentów przynależności do Unii Europejskiej zastąpią liderzy jej nowego kształtu i organizacji. Łatwo nie będzie, bo europejska i globalna piramida zysków jest zbudowana na zasadach korzyści dla najsilniejszych, a inflacja kontraktów pod dyktando właścicieli angielskich klubów uczy pokory. Ale jest szansa. Szkoda byłoby jej nie wykorzystać. Eksplozja talentów i kontraktów polskich piłkarzy robi wrażenie.
Robert Lewandowski pytany po Euro o przewidywania na przyszłość odpowiedział, że o kolejny krok będzie bardzo trudno. Człowiek, który przeszedł drogę od Znicza Pruszków i rezerw Legii do Bayernu Monachium, wie, co mówi. Nie chodzi przecież tylko o to, żeby zakwalifikować się do finałów Mistrzostw Świata i coś w nich zwojować. Chodzi o coś więcej. O tworzenie warunków dla procesu społecznego, który to umożliwi. Bez tego można się tylko czasem wspiąć na palce. Euro Polacy, nie tylko piłkarze, to ludzie, którzy wykorzystali swój czas, swoje okienko transferowe i nie zawahają się go użyć.
Jak nowelizować pomysł na rozwój? Jak budować tożsamość reprezentacji, która podobnie do polskich miast i miasteczek nie musi już tylko nadążać za Europą, ale może i powinna ją inspirować. Rewitalizowane parki i centra miast, nowe baseny, filharmonie, muzea, boiska, drogi. Nowe szkoły. Miasta pulsujące życiem i nowymi ideami. Ludzie współpracujący ze sobą i między sobą, w samorządach, wspólnotach, organizacjach pozarządowych. Czas pokaże, czy kolejny krok – oby nastąpił – będzie awansem kolejnej grupy wybrańców, czy również wspólnoty, którą reprezentują. Chyba, że ugrzęźniemy w bijatyce.