
Pani od polskiego
Zbliża się wrzesień. Dzieci idą do szkoły. Mniej lub bardziej chętnie. Jak zawsze odświętnie. Ze słuchawkami w uszach, smartfonami gotowymi na powakacyjne selfie. Z opalenizną wprost z Karaibów lub wspomnieniami lata w mieście. Do szkoły, w której czeka już pani od polskiego, matematyki, pan od muzyki i całe zacne grono, z przewagą pań.
Idą do szkoły reformowanej, bo reforma systemu oświatowego jest jak piasek na pustyni. Nieskończona, nieogarnięta i niezmierzona. Od kiedy sięgam pamięcią, szkoła zawsze była przedmiotem reformy i zawsze była w niej też pani od polskiego.
Zmieniały się ustroje, systemy i motywacje. Świat pędził lub hamował, rozwijał się, wpadał w turbulencje. A pani od polskiego uczyła, jak pisać, czytać i rozumieć. Kiedyś pytała, co poeta miał na myśli? Czasem z tym staroświeckim oczekiwaniem, że prawidłowa odpowiedź może być tylko jedna. Dziś, pani od polskiego, dla której ważniejszy jest dyskurs, kontent i narracja inwestuje w pobudzanie wyobraźni. Albo skupia się wyłącznie na treningu rozwiązywania szkolnych testów. Kiedyś pani od muzyki, mniej lub bardziej skutecznie uczyła grania na flecie prostym i opowiadała o Moniuszce. Dziś pan od muzyki akompaniuje na klawiszach w szkolnym kółku teatralnym i obsługuje dźwięk podczas pokazów cheerliderek. Na szkolnej scenie niezmiennie występują też apodyktyczna i bezwzględna w swoich wymaganiach pani od matematyki i ta, która przyjaznym gestem otwiera świat algorytmów, rachunku prawdopodobieństwa, logiki. Nauczyciele.
Edukacja do poprawki
Nie ma niczego dziwnego w tym, że wciąż próbujemy reformować system edukacji. Spędzamy przecież w jego trybach, lub jeśli ktoś woli, z jego dobrodziejstwem, przynajmniej dwadzieścia lat życia i to dokładnie wtedy, kiedy szczególnie chce się żyć.
Domniemane grzechy systemu edukacji mają bogatą literaturę. Jego przeciwnicy mówią o przestarzałych pruskich wzorach rodem z XIX wieku. Ich zdaniem, edukacja w naszych szkołach nie ma nic wspólnego z rozwojem osobowości, kształceniem myślicieli, ludzi o wolnych, niezależnych poglądach. Poddawani jesteśmy opresyjnemu barbarzyństwu niszczącemu naszą osobowość i oryginalność. Zdaniem radykałów, obowiązujący system edukacji to w istocie trening do niewolniczej pracy poprzez ogłupianie jednostki niezdolnej w rezultacie do horyzontalnej analizy różnych aspektów kultury i społeczeństwa. Rządy nie dotują przecież systemu edukacji dla dobra swoich obywateli, ale chcą stworzyć z nich uległych wykonawców. Dlatego zabierają coraz mniejsze dzieci rodzicom na pięć dni w tygodniu, żeby poddać je systemowej obróbce ze skrawaniem. Nie jest przypadkiem, że wciąż uczymy się w szkołach zorganizowanych na wzór i podobieństwo fabryk. W rytmie dzwonków, strukturze przedmiotów i klas dzielonych wiekiem. Strach pomyśleć, że się taką szkołę kończyło.
Mniej radykalni krytycy skupiają się przede wszystkim na zagadnieniach programowych. Zwracają uwagę, że dzieci nie są w szkołach nagradzane za kwestionowanie, tego co widzą, z czym się spotykają, a za akceptację i przyjmowanie jedynie słusznych i prawidłowych rozwiązań. Jeśli ich nie znają, odpowiedź zawsze mogą znaleźć na końcu podręcznika. Pompowane w ich głowy informacje nie są im do czegokolwiek potrzebne. A jak od lat przekonuje Ken Robinson, czołowy krytyk systemu edukacji, zamiast standaryzacji programów i testów powinniśmy pójść w stronę myślenia wielokierunkowego – w stronę kreatywności. I rozbić mity edukacji przemysłowej.
Argumenty zwolenników nie są może tak barwne, ale nie mniej działają na wyobraźnię. Powszechny dostęp do edukacji to szansa na rozwój, wykształcenie, a w przyszłości dobre zarobki i pracę. Szansa, a nie gwarancja, ale za to szansa powszechna dzięki temu, że systemowa. Edukacja to możliwość przekroczenia kręgu pochodzenia, droga do samorealizacji, wolności, podejmowania decyzji. Lekarstwo na wykluczenie społeczne. Życie w grupie rówieśników, nabywanie kompetencji społecznych. Dzięki nieustannie reformowanym systemom edukacji, całe rzesze ludzi wyrwały się z biedy, uzyskały szanse poznania świata i jego tajemnic. Współczesnemu systemowi edukacji zawdzięczamy rozwój nauki i postęp cywilizacyjny.
A jednak, nawet wśród obrońców, coraz powszechniejszy jest pogląd, że zaprojektowany na miarę społeczeństwa przemysłowego system edukacji nie ma wiele wspólnego z globalnym społeczeństwem cyfrowym i jego oczekiwaniami. Czy czeka nas edukacyjna rewolucja?
Większa zawartość wakacji w szkole
Kiedy do gry wchodził Internet wydawało się, że dni tradycyjnej szkoły są policzone, a wcześniejsze argumenty zwolenników i krytyków systemu edukacji można już złożyć do archiwum. W pewnym sensie życie potwierdziło to przewidywanie. Dla jednych obawę, dla innych marzenie. Dzieci, niezależnie od szkoły, do której chodzą, odpływają do sieci – coraz wcześniej. Co może im zaproponować szkoła z panią od polskiego, panem od muzyki, staroświeckim warsztatem pracy, definicjami, regułkami do zapamiętania?
Coraz bardziej doświadczeni wiekiem cyfryzacji, coraz lepiej diagnozujący niedostatki edukacji przemysłowej, mamy coraz więcej szans i przykładów budowania edukacji kreatywnej łączącej zalety różnych, z pozoru wykluczających się modeli. Szkoły, w której poglądy, wiedza i doświadczenie pani od polskiego oraz ucho pana od muzyki są równie ważne jak pracownia informatyczna.
Warunków spełnienia i rozwoju wizji edukacji kreatywnej jest sporo. Przede wszystkim śmielej powinniśmy wprowadzać do szkół ducha i filozofię wakacji. Nie żartuję. Postulat opieram na obserwacji wakacyjnych zajęć organizowanych dla dzieci. Entuzjazmie, z jakim dzieci uczestniczą w dobrze przygotowanych zajęciach i kompetencjach, które dzięki nim zdobywają. Postuluję większą zawartość wakacji w roku szkolnym! Dosłownie i w przenośni. Więcej ruchu, sportu, tańca, muzyki, teatru, zabawy, nowych znajomości, wycieczek, podróży. Więcej malowania, fotografii, filmu, śmiechu i doświadczeń. Kreatywności.
Pamiętając przy tym, że i to zaklęcie – kreatywności – ma swoje blaski i cienie. Przekonanie, że kiedy posprzątamy po epoce przemysłowej, nadejdzie czas radosnej, niczym nie skażonej kreatywności może się bowiem okazać naiwne. Doświadczenie uczy, że można być wybitnie kreatywną szują i szubrawcem. Kreatywność w połączeniu z pytaniem „po co?” brzmi znacznie bardziej przekonująco. Dlatego w najnowocześniejszej szkole, szkole kreatywności opartej na wartościach, znów najważniejsza będzie pani od polskiego, matematyki, pan od muzyki i całe zacne grono, z przewagą pań.
Jak bardzo powinna zmienić się współczesna szkoła, żeby stać się miejscem nowoczesnej edukacji? Czy jej nowoczesność jest celem samym w sobie? Czy nadążanie za zmianą jest tym, czego chcemy uczyć nasze dzieci? I jak musi się jeszcze zmienić pani od polskiego?
Staroświeckie autorytety zostawiliśmy na planecie „out-of-date”. Na wszelki wypadek wciągnęliśmy drabinę. Wydaje nam się, że ze smartfonami w garści jesteśmy nowocześni, jak nigdy dotąd.
Myślę, że trochę staroświecka, a kreatywna szkoła w czasach cyfrowych ma do odegrania ogromną rolę. Niech się tylko nie poddaje pozorom nowoczesności.
PS
Dedykuję moim paniom od polskiego, również tej, która mnie gnębiła, i nisko się kłaniam.
Na zdjęciu moja mama, jej pierwsza praca i pierwsza klasa.
Felieton „Pani od polskiego” ukazał się w sierpniowym wydaniu miesięcznika „Bezpieczeństwo Pracy – Nauka i Praktyka”.