
obrazki z wystawy
Cisza wystawa
Szkołę tworzenia wystaw, w klasycznym, a zarazem aktualnym rozumieniu słowa – jako sztuki namysłu, doboru, prezentacji i inspiracji – odebrałem od dr Ireny Jakimowicz i współpracujących z nią wówczas w Gabinecie Grafiki i Rysunków Współczesnych Muzeum Narodowego w Warszawie Maryli Sitkowskiej, Doroty Folgi-Januszewskiej i Anny Żakiewicz. Nie zawsze jestem wiernym uczniem, ale dużo tej szkole zawdzięczam. Do ich wystaw tworzyłem również swoje pierwsze muzyczne kontrapunkty. Zaczynając od koncertów towarzyszących wystawie Formiści, na których program składały się utwory zamówione u kompozytorów takich jak Jarek Kapuściński, Hanna Kulenty czy Jacek Grudzień. Później były takie wystawy jak ON/OVER Doroty Folgi-Januszewskiej czy Oblicza socrealizmu Maryli Sitkowskiej. Przekopałem przy tej okazji archiwum nagrań Polskiego Radia znajdując wiele niespodzianek. Dużą wagę przywiązuję do cyklu koncertów Uwertura do Witkacyrku i towarzyszącego wystawie Koniec Wieku w Muzeum Narodowym. Szczególnie do wydanej pod tym samym tytułem solowej płyty Włodka Pawlika.
Dźwięki wystawy
Ich dobór i kompozycja – niekoniecznie muzyczna – mogą wystawę budować i równie dobrze mogą ją zabić. Jak gaśnica przeciwpożarowa, źle dobrany komentarz, przypadkowe światło.
Cisza bywa na wystawie cenniejsza niż złoto, ale czasem obraca się przeciwko niej. W ciszy nawet najlepsza wystawa może się zgubić. Sztuka nie przepada za ciszą sal muzealnych. Szczególnie, że to zwykle cisza pozorna, w której przypadkowe dźwięki czują się bezkarnie. Mogą razić i ranić. Indywidualnie lub zespołowo. Epizodycznie lub permanentną kakofonią zwiedzającego tłumu. Dlatego warto szukać i ryzykować. Zakładać słuchawki, ustawiać głośniki i ekrany, polować na dźwięki i znaczenia, tłumaczyć kontekstowo i symultanicznie, akompaniować, komponować. Albo się zamknąć.
O dźwiękach i ekologii polecam na blogu:
Wystawa jako zdarzenie
Pojęcie wystawy przeszło już tyle przeobrażeń i wciąż nabiera nowych znaczeń, ale najciekawsi są zawsze ludzie i ich reakcje na wszystko, co rozgrywa się na terytorium wystawy.
W tworzeniu wystawy fascynujący jest cały spektakl. Proces powstawania. Idea. Punkt zaczepienia. Projekt. Kulisy, organizacja, zaplecze. Przypadek i emocje. Premiera. Wybrałem w tym przeglądzie przede wszystkim przykłady wystaw, które uważam za ważne, czasem kluczowe, od których coś się zaczęło albo zmieniło. Obok nich, te mniej spektakularne, często kameralne, ale nieprzedawnione i niebanalne. Pozostały białe plamy. Będę starał się sukcesywnie uzupełniać tę relację. Gdybym miał teraz napisać o wszystkich obrazkach z wystawy, a zasługują na swoją opowieść, to nie wystartowałbym z blogiem i niebezpiecznie zakotwiczył we wspomnieniach. To nie kronika, ani naukowy katalog. Zaledwie szkic do obrazu.
Archeologicznie
Debiutowałem wystawami portretów Witkacego i grafiki Stanisława Ostoja-Chrostowskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie. Odległe dzieje.

Zostańmy bliżej współczesności. To przede wszystkim wystawy w warszawskiej Królikarni, którym w różnej roli pomogłem przyjść na świat. Przywołane w kolejności nieco przypadkowej, na pewno nie chronologicznej, z pamięci. Zawodnej, mimo że wspieranej internetem.
Fryzjer w trumnie
Wystawa nagrodzona Sybillą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Należało się. Antoni Cierplikowski, chłopak z Sieradza, który jako Antoine zrobił oszałamiającą karierę czesząc najsłynniejsze głowy świata, wymyślając fryzury, jakich ten świat wcześniej nie widział. Król fryzjerów. Przy tym kolekcjoner sztuki, mecenas, ekscentryk. Jeden ze swoich salonów udekorował obrazami Picassa i Modiglianiego. Kto by nie chciał? No i przyjaciel Dunikowskiego. Pogmatwana postać i historia. Na pomysł wskrzeszenia pozostającego w trumnie fryzjera Cierplikowskiego wpadła Joanna Torchała. Nie miałem wątpliwości. O ile pamiętam, Joanna trochę się z początku dąsała na propozycję tytułu, ale w końcu przekonała się. Było, nie było, Cierplikowski sypiał w trumnie. Nie jednej. I lubił o tym opowiadać.

Swoją kolekcję sztuki podarował Muzeum Narodowemu w Warszawie z przeznaczeniem dla Muzeum Xawerego Dunikowskiego w Królikarni. Pokazaliśmy na wystawie rzeźby i obrazy Dunikowskiego, Sary Lipskiej, Olgi Boznańskiej, Keesa van Dongena. Projekty i fotografie fryzur, kostiumów teatralnych i filmowych, biżuterii.

Wystawa Fryzjer w trumnie utkana była z obrazów i znaczeń na pograniczu sztuki, mody, na granicy geniuszu, wyrafinowania, czasem błazeńskich sztuczek, szmiry, na pewno pasji i fascynacji życiem. Na kanwie niepowtarzalnej kariery i osobowości Cierplikowskiego. Kiedy galerie stały się handlowe, a sztuka kulinarna autokreacja Cierplikowskiego nabrała nowych znaczeń.
Żałuję, że nie zdążyłem, za radą Piotra Nowickiego, wysłać w świat tej wystawy. Może nie zrobiłaby aż takiej furory jaką zrobił Cierplikowski, ale na pewno na taką podróż zasługiwała. Uznanie dla kuratorek, Ewy Ziembińskiej, Joanny Torchały i całego zespołu Królikarni. Projektowanie zdarzeń to praca zespołowa.
To było tak…Obrazy z kolekcji Barbary i Andrzeja Bonarskich
To była jedna z pierwszych wystaw, którą zaprosiłem do Królikarni. Astronomia, matematyka, nowa energia i ekspresja, biznes, hydrozagadka i dziura w ziemi Andrzeja Bonarskiego. Kuratorska wizja Maryli Sitkowskiej. Cykl ponad dwudziestu wystaw sztuki współczesnej zorganizowanych w latach osiemdziesiątych XX wieku z kulminacją „Co słychać?” w fabryce Norblina i kolekcja, która w ich rezultacie powstała to była sztuka i historia, przy której chcieliśmy się zatrzymać. Zastanowić.
„to było tak… jak w legendzie. Dawno, dawno temu, kiedy nie było jeszcze rynku sztuki w Polsce, pojawił się Andrzej Bonarski. Wieść o jego wystawach obiegła dobrze poinformowaną część stolicy lotem błyskawicy. Oto człowiek, który za własne pieniądze, organizuje wystawy sztuki współczesnej. Kupuje obrazy. Będzie rynek. Będzie inaczej. Przed opuszczoną fabryką Norblina gromadzili się artyści i gapie, zainteresowani, kpiarze i przypadkowi przechodnie. Pytali „co słychać?”, „czy to sztuka?”, „czy można na niej zarobić?”, „i to w fabryce?”. Pytań było więcej.(…)

to było tak… wydaje się, jakby to było tak…niedawno, jakby emocje jeszcze nie opadły, a przecież tak wiele się zdarzyło. Konfrontacja sztuki i jej rynku w wersji Andrzeja Bonarskiego z realiami współczesności jest lekcją ciekawą. Czy publiczność dopisze? A jeśli tak, to co? A jeśli co, to jak? to było tak…” fragment z mojego wstępu do katalogu wystawy To było tak…
Forma człowieka
„Z propozycją zorganizowania wystawy rzeźby w 100-lecie warszawskiej ASP zwrócili się do mnie Zofia Glazer, Grzegorz Kowalski i Janusz Pastwa – profesorowie Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Rozmawialiśmy krótko, rzeczowo, trochę wówczas urzędowo, trochę podejrzliwie, w tonie dobrze pojętej współpracy, w klimacie zrozumienia. I od tej rozmowy, tego pierwszego spotkania zastanawiałem się w imię czego od 100 lat i każdego roku o tej samej porze ludzie z różnych stron świata i środowisk, którzy i dawnej i dziś mogliby mieć zupełnie inny pomysł na życie, zdają egzamin na Wydział Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych.”
Książkę wydaną w związku z tą wystawą napisałem z podziwu dla rzeźbiarzy. Dla ich wyobraźni, wrażliwości, sposobu na życie.
przesiąknięty rzeźbą; co Wnuk by o tym powiedział?; ja, który się na kamieniu znam…; droga do Mogielnicy; franciszkanie od 11 listopada; korekta; nie opiszę Lwowa; w tej chwili mocuję się z aniołami; rzeźbiarz na przykład; spotkajmy się w drzwiach; czas czekania na sosnę; bicie stemplem; rzeźba opłotkowa; wszystko zależy od komplikacji obiektu; snycerz innego ptactwa;… To wybrane tytuły rozdziałów i form człowieka, które starałem się opisać.
Oberwałem za odlewnię zupy. Starałem się naszkicować obraz wyjątkowej pracowni, w której profesor i studenci czekając na odlew rzeźby przygotowują zupę. Nie chodziło mi w tym opisie o zupę, a o wyjątkowość. zawsze jadamy w odlewni, kiedy kończymy jakąś pracę, przygotowujemy ze studentami menu…czasem wyszukane, ale w odlewni najsmaczniejsze są zupy…siadamy wtedy wszyscy nad takim wielkim garem, czekamy na odlew, jemy zupę, , bardzo dobre zupy nam się zdarzają.. I za tę zupę oberwałem od profesora. Myślę, że niezasłużenie. Mimo tej krytyki dostałem medal 100 – lecia Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Książkę graficznie zaprojektowała Małgorzata Gurowska. Nie mogłem lepiej trafić. Jej projekt gra z tekstem i tekstem, obrazem, interlinią, opowiadaniem.
Ostatni epizod Formy człowieka poświęciłem Dunikowskiemu, który miał się stać gospodarzem Królikarni już w 1948 roku, w zamian za swój artystyczny dorobek, podarowany na rzecz Państwa. Nie doczekał tej chwili. (…) Przyszły lata uznania dla wieszcza, czas wycieczek odwiedzających spuściznę. Potem było coraz trudniej i coraz bardziej na uboczu.(…) Wspólnie z moimi współpracownikami szukamy sposobu prezentacji Dunikowskiego – adekwatnej do rangi jego twórczości. Mamy pewne osiągnięcia (…)Przygotowujemy kolejne projekty, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego Dunikowski pozostaje na uboczu zainteresowania współczesnej historii sztuki, mediów, publiczności? Nie wszystko można przecież wytłumaczyć brakiem pieniędzy na bilbordy, na reklamę, na agresję. Może Dunikowski jest po prostu za trudny? Taki Beethoven rzeźby, który nie da się wystarczająco szybko i w dobrej rozdzielczości zeskanować? Może się trzeba za bardzo wysilić? Może jest zbyt serio, dramatyczny, poważny, wielowymiarowy? Może to my zbyt serio na niego patrzymy? Może wbrew sztuce i życiu zmienił się w pomnik z patyną PRL-u, a potem księgowy historyk wpisał go do inwentarza pomników obalonych? A może , jak napisał w katalogu do wystawy „Rzeźbiarze fotografują” Artur Żmijewski „…świat jest zanadto skomplikowany, aby rzeźbić (…) rzeźba nie nadąża. Fotografia i film (…) wyśmiały ją”. A jednak coś mi podpowiada, że warto szukać, że nadejdzie taki dzień, pojawi się sponsor, patron, pieniądze na Dunikowskiego. A jeśli tłumy się nie pojawią? Nie chodzi o tłumy. I tak warto. Radosław Mleczko, Forma człowieka, Warszawa, 2005
Kiedy dziś z oddali, przyglądam się Królikarni, bo z każdej odległości wygląda pięknie, to myślę, że Dunikowski doczekał się nowych kontekstów i znaczeń.
Rzeźbiarze fotografują
Wystawa ma pokazać, jak fotografowanie wpłynęło na twórczość rzeźbiarzy oraz jak ich widzenie świata objawiło się w fotografii. Na ile łączenie mediów zmieniło świadomość artystów, dlaczego było eksploracją nowych obszarów (sensów, treści) i zaowocowało powstaniem nowych form wypowiedzi artystycznej. Grzegorz Kowalski, Maryla Sitkowska. O wystawie. Z katalogu Rzeźbiarze fotografują.
Jeśli zdarzają się wystawy, o których można powiedzieć, że po ich obejrzeniu świat wygląda inaczej, to właśnie była taka wystawa.
Elie Nadelman. Na wzór i podobieństwo
Wystawę moglem zrealizować dzięki współpracy z Ambasadą USA w Polsce w ramach festiwalu New New Yorkers and their Friends.
„… celem ziemskiego bytowania jest chyba samorzeźbienie formy dla kształtowania własnej duszy… ten fragment książki Michała Strzemskiego W blasku menory zwrócił moją uwagę, kiedy (…) zastanawiałem się nad wstępem do wystawy Elie Nadelman. Na wzór i podobieństwo. (…) Konfrontując znany z archiwalnych fotografii rozgardiasz panujący w pracowni Nedlamana ze zgodną z współczesnymi wymogami konserwatorskimi sterylnością wystawy trudno będzie przywołać tamten nastrój. (…) Rzeźbom i rysunkom towarzyszy muzyka Bacha. Nadelman, zamiłowany flecista (…) musiał ją znać. Myślę, że ją cenił. Muzyka doskonałej formy, w której każdy dźwięk ma swoje znaczenie, swój czas i swoje konsekwencje. Jak twórczość Nadelmana. Na wzór i podobieństwo. Wystawie towarzyszy również esej Elżbiety Grabskiej. Kiedy Pani Profesor przesłała mi swój tekst, nie przypuszczałem, że nie będziemy mogli już o nim porozmawiać. Wiem, jak wysoko ceniła twórczość Nadelmana. Znów przychodzi mi na myśl fragment cytowanej książki…sądziłem, że mam czas. Mnie się ciągle wydawało przed wojną, że mam dużo czasu. Na wszystko. Czy można było przypuszczać, że tego czasu było już tak strasznie mało? Jeśli za sprawą wystawy dostrzegą Państwo duszę tych rzeźb to jeden z celów naszego – historyków sztuki – ziemskiego bytowania zostanie spełniony.”
Pisałem wstęp do skromnego katalogu tej wystawy myśląc o przemijaniu. To wystawa o kanonie piękna, jego względności, o czasie pokory, który czasem zakręca w najmniej oczekiwaną stronę. Budowaliśmy tę wystawę wspólnie z Małgorzatą Rusin, za co bardzo jej dziękuję.
Andre Kertesz. Intymna przyjemność czytania

Cykl „Intymność czytania” Kertesz tworzył przez ponad 60 lat – pierwsze ze zdjęć powstało w 1912 roku, ostatnie – w 1981. Poza zdjęciami Kertesza i nostalgią za przemijającą sztuką czytania druku na papierze, za projektowaną na papier czcionką, za czytaniem jak muzyka przenoszącym nas w inny wymiar, równie ważne były towarzyszące tej wystawie spotkania. Od brutalnie zderzonych z intymnością wystawy warsztatów szybkiego czytania i pytaniem co z tego wynika przez meandry interpretacji tekstu i tego co między słowami po studium przekładu.

W ogrodzie, w autobusie, w kawiarni, w salonie, w bibliotece, siedząc, stojąc czy leżąc, zatopiony w lekturze czytelnik jest „gdzie indziej” i „kiedy indziej”. André Kertész uchwycił na fotografiach właśnie tę podróż w czasie i przestrzeni, podróż do krainy uczuć i ducha. Czyni to subtelnie, nie wtrącając się, nie przeszkadzając czytelnikowi. Między osobami z obu stron obiektywu tworzy się niezwykła relacja, swoista więź pokrewieństwa. Również i nam, patrzącym na czytelników oczami Kertésza, udziela się towarzyszący lekturze, przyjemny nastrój intymności. To przyjemność towarzysząca wtajemniczeniu, podróżowaniu, poznawaniu ludzi i utrzymywaniu zażyłych przyjaźni, doświadczaniu pewnych uczuć po raz pierwszy i odkrywaniu nowych, to przyjemność smakowania słów. Z omówienia wystawy na stronie Królikarni, który przytaczam za fotopolis.pl.
Podobno Kertesz inscenizował wiele z tych fotografii, a przynajmniej robił je za zgodą i wiedzą fotografowanych osób. Aż trudno uwierzyć.

Nacho Lopez. Milagros y Revelaciones
Meksyk. Jego cuda, emocje i dziwy. Inny świat i inne jego fotografie.

Twórczość Lópeza odzwierciedla przekonanie, że fotografia uzyskuje swoją pełnię w fotoreportażu. Zdjęcia utrwalają codzienność Meksyku kilku minionych dziesięcioleci, nadając jej rysów pozbawionej patosu wyjątkowości i autentyczności. W obiektywie jego aparatu biedni i mieszkańcy ulic stają się świadomymi swej roli aktorami o wyrazistej indywidualności. Podrzędne kantyny, tawerny i pulquerias, w których pijano pulque (tani alkohol z agawy) czy tancbudy zamieniają się w sceny, gdzie pierwszoplanową rolę gra niekłamana radość życia, komisariaty policji i więzienia są świadkami ludzkich dramatów i emocji. Religijna atmosfera świąt łączy mistykę z ekstatycznością fiesty. Śmierć styka się z życiem.(…)

Zdjęcia Nacho Lópeza, po raz pierwszy prezentowane w Polsce, powstały w latach pięćdziesiątych (…) Był pionierem fotoreportażu prasowego w Meksyku. Swoje fotografie łączył w cykle tworząc narracyjne „foto-eseje”. W Królikarni pokazujemy między innymi serię „Wenus poszła się bawić w podrzędnych dzielnicach”, reportaże: „Wiezienie snów”, „Tylko biedni idą do piekła”, „Dzień z życia miasta”, „Dzieci”. López współpracował z ukazującymi się w latach pięćdziesiątych pismami ilustrowanymi: „Hoy, Maana” i „Siempre”, dbał o wybór i układ zdjęć oraz towarzyszący im tekst.(…) za fotopolis.pl

Kuratorkami wystawy były Magdalena Wicherkiewicz i Magdalena Trubalska, która tę wystawę również fotografowała.

Przyjaciele Królika

Na antypodach, na skrzyżowaniu, czyli w sam raz po drodze dominującego nurtu tworzyliśmy wystawy dla dzieci. Przyjaciele Królika to była nie tylko bardzo dobra wystawa, ale rewolucja obyczajowa. Zgoda na dotykanie rzeźb. Nie bez powodu i nie byle jakich rzeźb. Przekroczenie muzealnego paradygmatu.

Uznanie i podziękowanie dla konserwatorów Muzeum Narodowego, którzy zgodzili się na tę innowację. Nie było ofiar, kataklizmu, barbarzyństwa, nieodwracalnych szkód, złośliwie przyklejonych gum do żucia. Przeciwnie, dzieci i dorośli podeszli do rzeźb z należną troską i dbałością.

Joanna Torchała, kuratorka wystawy, wyczarowała ten rzeźbiarski zwierzyniec od XVIII wieku po rzeźby współczesne.

„A wszystko zaczęło się od psa. Kiedy przywieźliśmy go (…) do Królikarni nie miał ogona, uszu, pysk miał oblany zielona farbą. Wyrzeźbione psy mają jednak pewną przewagę nad prawdziwymi. Można je naprawić. Marcin Witkowski, który opiekuje się naszymi rzeźbami, poskładał psa, wymył go, wyczyścił, podoklejał brakujące części i ułożył do snu przed Pałacem w Królikarni.” Może trochę szarżowałem i ryzykowałem z tym porównaniem we wstępie do katalogu towarzyszącego wystawie, ale ryzyko się opłaciło.
Tajemniczy ogród
Dwa lata po Przyjaciołach Królika, poszliśmy ich śladem. Napisałem do tej wystawy Przewodnik-Szkicownik, który był dla dzieci biletem wstępu na wystawę. Zanim pójdziecie do pałacu na wystawę „Tajemniczy Ogród” prosimy o rozwiązanie kilku zadań. To klucz do tajemniczego ogrodu. Za każde rozwiązane zadanie dostaniecie przy wejściu do pałacu naklejki z przyjaciółmi królika. To będzie wasz bilet wstępu.

A zadania były różne. Trzeba było narysować ważkę, znajdując wcześniej jej rzeźbę w parku, W zagadce w jeże nie wierzę?! należało odpowiedzieć na pytanie ile kilogramów jabłek może jednej nocy unieść średniej wielkości jeż? Zadanie dodatkowe polegało na zjedzeniu jabłka. Ta część w całości poświęcona była skojarzeniom z rzeźbami i innymi lokatorami Królikarni. Druga, obrazom z kolekcji Muzeum Narodowego. I część szanuj zieleń, za którą dzieci otrzymywały naklejkę z lisem. Pewnie się zdziwicie, dlaczego za rozwiązanie zadania Szanuj zieleń nagrodą jest naklejka z lisem. Powody są dwa. Po pierwsze lisy też zapuszczają się do Królikarni. Szczególnie o świcie. Po drugie lisy są symbolem sprytu, a żeby szanować zieleń, tak jak w Królikarni, trzeba być sprytnym. Nie kopać głupich dołków, nie zostawiać śmieci, nie wylewać tu i ówdzie podejrzanych substancji, ale dbać i opiekować się zielenią, podlewać trawniki, kosić je, pielęgnować. Dlatego nalepka z lisem za sprytną troskę o trawnik.(…) Nie możemy umieścić popularnych tabliczek za napisem: „Chodzenie po trawnikach karane administracyjnie! albo: „Nie deptać trawników!”, ponieważ w Królikarni można chodzić po trawnikach, bawić się na nich, albo rozkładać wygodnie na kocach.
Potem były warsztaty, koncerty, działo się. Znacznie wykraczało poza pojęcie wystawy, ale ta staroświecka nazwa jakoś mi nie przeszkadza.
Paryż. Portret miasta
„Pokazujemy Paryż sprzed lat, taki Paryż, jakim widzieli go pielgrzymujący do niego artyści. Czas tworzenia legendy, mitu, na którym biura podróży, wydawcy przewodników, producenci pamiątek zarabiają niezłe pieniądze. Pod koniec XIX i na początku XX wieku Paryż był celem podróży wielu artystów z nieobecnej wówczas na mapie politycznej Polski, artystów spragnionych sztuki, nauki w paryskich pracowniach, atmosfery tego miasta, a może po prostu innego życia. Statystyki wymieniają ich około 600. Dużo to czy mało? Jacy to artyści? Dobrzy czy źli? Przeszli do historii sztuki, otarli się o nią czy się z nią rozminęli? Za sprawą Paryża czy zupełnie innych powodów?
Jakie wrażenie zrobił na nowo przybyłych Paryż, jak czuli się w tym mieście, jak żyli, jakie były ich ulubione miejsca, gdzie jedli, co pili i przy czym się bawili, tańczyli, co ich tak inspirowało? Na wystawie mogliśmy, rzecz jasna, zaprezentować tylko ich reprezentację, ale mamy nadzieję, że będą Państwo zaskoczeni nieznanymi obrazami znanych artystów i znanymi widokami artystów zapomnianych.
Wystawa, przygotowana przez Ewę Ziembińską, jest próbą pokazania miasta, jego architektury, zabytków, kawiarni, kabaretów, cyrków, placów i bulwarów w twórczości polskich artystów końca XIX i początku XX wieku. Szkicem do portretu nie tylko miasta, ale również zjawiska jakim była i jest fascynacja Paryżem.

„Chcieliśmy, żeby był to również pamiętnik podróży sprzed stu lat i przewodnik, który można dziś z sobą zabrać do Paryża. Pojechać tam prosto z Królikarni, do miejsc, które znajdują się w obowiązkowym programie każdej wycieczki, ale też do mniej znanych zakątków. Warto przyjrzeć się bliżej jak wyglądały w innych czasach, w innym świetle. Porównać, sprawdzić, co z tych kolorów, miejsc, widoków zostało. Radosław Mleczko, Kurator Królikarni” na podstawie sztuka.net
Każda strona zaprojektowanego graficznie przez Elżbietę Kiełczykowską katalogu, jak każda myśl o tej bezpretensjonalnej, starannie przygotowanej wystawie była zaproszeniem do rozmowy, skojarzeń, dopisania własnego pomysłu na Paryż, sens podróży, zmiany. Do patrzenia i widzenia. Spojrzenia historyka sztuki, które, jak pisze prof. Maria Poprzęcka „powinno być zarazem uczone i nieuprzedzone. Powinno rejestrować i kontemplować. Uważać.”
Rok 1955
„Kiedy studiowałem historię sztuki Arsenał był wytrychem otwierającym wyobraźnię. Dawał przekonanie, że sztuka czyni cuda, a zdolni artyści w sprzyjających okolicznościach, przeciw wojnie, przeciw faszyzmowi mogą zmienić świat. Przynajmniej ten w pobliżu.(…) jak potoczyła się historia artystów uwikłanych w Arsenał i jego kontestację? Ilu z nich odnalazło się po latach? Na ile pytań odpowie wystawa? (…) Prezentujemy artystów pobłąkanych w historię. W Arsenał. Bo trochę jesteśmy z Arsenału.” Tyle urywków z mojego wstępu do wystawy.
„Życie artystyczne i towarzyskie, po latach stalinowskiej nocy, zaczęło organizować się na nowo lub też wychodziło z ukrycia, stawało się powoli jawne, zyskiwało coraz szybsze tempo. Powstały nowe ugrupowania artystyczne, ujawniły swoje istnienie, szybko ze sobą nawiązały współpracę. Doszło wreszcie do swobodnej wymiany informacji i doświadczeń. Próbowano ożywić kulturalnie prowincję. Wracano do normalności. Apogeum swobody osiągnięto na krótko, w 1956.” To fragment odpowiedzi Iwony Luby, autorki tej niezwykłej wystawy, na pytanie dlaczego Rok 1955? Wystawy pełnej zakamarków, znaczeń, której każdy obraz miał coś do powiedzenia.

Andrzej Wróblewski. Przekształcenia 1956-1957
Wystawa w Królikarni obejmuje dwa ostatnie lata życia i twórczości Andrzeja Wróblewskiego, a więc prace powstałe po roku 1955. Takie ujęcie tematu umożliwia prezentację pewnej spójnej całości, jaką jest jego „poodwilżowa” twórczość. W pracach z tego okresu artysta wypowiedział najbardziej istotne i dojrzałe treści swego malarstwa. Tak wspominał go z tamtych lat Mieczysław Porębski: „Pamiętam dobrze Andrzeja po jego powrocie z Jugosławii, pamiętam jego dynamizm, przekonanie o słuszności tego, co robi, przeświadczenie, (…) wszedł na drogę logicznie sumującą wszystkie jego dotychczasowe wysiłki”.
Na ekspozycję składają się głównie gwasze i rysunki, jak również niezwykły cykl czarno-białych monotypii z 1957 roku, (w którym zapewne najdoskonalej, najpełniej zrealizował swoją koncepcję arcydzieła rozumianego jako seria, sekwencja dzieł). Specyfika tych prac (ich niewielki format) sprawia, że mają one bardziej intymny charakter, odsłaniają mniej znaną stronę osobowości Wróblewskiego. Doskonale korespondują też z jego osobistymi notatkami oraz wierszami (znanymi z publikacji Andrzej Wróblewski nieznany).
Obok prac na papierze (znajdujących się przede wszystkim w prywatnych kolekcjach) wystawa obejmuje kilkanaście prac olejnych z tego okresu (cykl Ukrzesłowień, Portret organiczny, Kolejka trwa).

Wróblewski w tych pracach wyciągnął konsekwencje ze wszystkich swoich dotychczasowych doświadczeń (zarówno z eksperymentów abstrakcyjnych, jak i bardzo osobistej formuły realizmu). Przy użyciu minimalnych środków (posługiwał się bardzo syntetyczną, niemal emblematyczną formą, szczególnie w gwaszach i monotypiach) poruszał zasadnicze problemy egzystencjalne. Wyłania się z nich bardzo osobisty, naznaczony obsesją śmierci, ale i niepozbawiony swoistego humoru obraz świata i człowieka.
Bardzo bogaty wybór prac (ponad 90 obiektów ze zbiorów muzeów, galerii oraz prywatnych kolekcji) pozwala ukazać niezwykłą różnorodność tej twórczości (zarówno pod względem formalnym, jak i tematycznym). Interesującym aspektem wystawy jest prezentacja różnych technik, jakimi posługiwał się Wróblewski (prócz malarstwa, rysunku i grafiki, na wystawie eksponowane są również jego fotografie).
Wystawie towarzyszy katalog zawierający bogaty materiał ilustracyjny (67 barwnych ilustracji). Wstęp do katalogu napisał prof. dr hab. Waldemar Baraniewski, esej – komisarz wystawy, Joanna Kordjak. artinfo.pl
Czesław Bielecki. Wokół GŁOWY.
Czesław Bielecki – architekt, eseista i polityk otwiera przed nami swoją „Głowę” „od pomysłu do realizacji”. Wystawa gromadzi: książki, projekty architektoniczne (zapiski i szkice w konfrontacji z rzeczywistym, zrealizowanym już obiektem) oraz źródła ich inspiracji (William Morris, Josef Hoffmann, Joze Plečnik). To nie wszystko. Bielecki każe nam „ruszyć głową” proponując rozwiązanie kilku ćwiczeń wybranych z napisanej przez siebie książki.
Na wystawie nie brakuje tytułowych „głów” obecnych choćby w postaci rzeźb synów Bieleckiego dłuta Barbary Zbrożyny oraz „głowy” autorstwa Ksawergo Dunikowskiego pochodzącej ze zbiorów Królikarni. A skoro mowa o Królikarni, to wystawa stanowi świetną okazję do zapoznania się z projektem rozbudowy podziemia pałacu celem stworzenia tam nowej przestrzeni ekspozycyjnej i koncertowej. recenzja z artinfo.pl, zdjęcie okładki z merlin.pl
To była kameralna, niekonwencjonalna wystawa. Pretekstów było kilka. Inspirująca książka. Jej autor. Koncepcja prezentowania w Królikarni wyboru z dorobku ludzi tworzących na pograniczu różnych dyscyplin. Przy ich osobistym udziale. Przede wszystkim jednak najwyższej próby projekt (wizja) rozbudowy Królikarni, który na moją prośbę opracował Czesław Bielecki. W dużym uproszczeniu polegał na rozbudowie Królikarni wewnątrz skarpy i stworzeniu pod ziemią nowej przestrzeni pomiędzy pałacem, a budynkiem zwanym kuchnią. Projekt, który był odpowiedzią na wyzwania Królikarni. Odwieczne problemy z osuszeniem budynku kuchni, wzmocnieniem skarpy, deficytem magazynów, przestrzeni wystawienniczej, i co było dla mnie szczególnie ważne, szansą na stworzenie miejsca organizacji koncertów w zaplanowanej akustycznie dla nich przestrzeni. Jak mówią, nie wystarczy mieć rację. Ważne, żeby ta racja miała swój czas. Nie mam wątpliwości, że mieliśmy z panem Bieleckim rację jak rozbudować Królikarnię nie odbierając ani rąbka jej malowniczości. Może kiedyś ta racja znajdzie swój czas.
Obnażeni dla Stalina
„zastanawialiśmy się czy tytuł „Obnażeni (obnażone?) dla Stalina. Radziecka fotografia erotyczna z lat 20. i 30. XX wieku” nie narusza praw autorów prezentowanych fotografii. Większość z nich daleka była zapewne myśli o wodzu, gdy tworzyli swoje prace. Jeśli jednak przymkniemy oko na dosłowność tego tytułu i zastanowimy się nad wieloznacznością „obnażenia”, okaże się, że pochody, scenki rodzajowe, akty, studia i kompozycje wybrane na tę wystawę istotnie tworzą zaskakujący aneks do historii, gdy wszystko miało mieć jeden jedynie słuszny cel. Jeśli myślimy o kobiecie czasów Stalina widzimy najczęściej typ robotnicy, której postać dobrze znamy z rzeźby Wiery Muchiny „Robotnik i kołchoźnica”. Prezentujemy Państwu wystawę, która ten obraz poszerza. Odkrywa inny wymiar postrzegania ludzkiego ciała. Czasem zabawny czy groteskowy, kiedy indziej niepokojący, smutny, intrygujący. (…) W jaki sposób te pożółkłe obrazki sprzed lat zostaną przez Państwa ocenione? Przez pryzmat polityki? Historii? Obyczajów? Sztuki? Czym jest „obnażenie” z naszej perspektywy?”
Ewa Ziembińska i Radosław Mleczko, wstęp do wydawnictwa towarzyszącego wystawie.
Sergiusz Eisenstein – gorący jak lud

„W warszawskiej Królikarni prezentowane są rysunki Siergieja Eisensteina, jednego z największych reżyserów filmowych w historii. Kilkadziesiąt starannie oprawionych i wyeksponowanych rysunków zderzono z graficznymi pracami Twożywa, duetu młodych warszawskich artystów. Eisenstein nie był rysownikiem, ale wszyscy wyznawcy kultu „Pancernika Potiomkina” muszą zobaczyć szkice filmowe do „Iwana Groźnego”, a przy okazji satyryczne, czy wręcz erotyczne rysunki tworzone przez artystę w latach 1941-43. W tym czasie Eisenstein przebywał w Ałma-Acie, dokąd ewakuowano wszystkich filmowców wraz z ekipami z atakowanej przez faszystów Moskwy. Co ciekawe, żadna z prac z eksponowanej kolekcji nie dotyczy horroru wojny ojczyźnianej. Szkice Eisensteina komentowane są przez wiszące na ścianach jednej z dwóch sal wystawowych hasła Twożywa. Modni graficy Libel i Sidorek ironicznie odwołują się w nich do praktyki komunistycznej propagandy: „Artysta od grywa widowiskową rolę”, „System panowania wcale nie wykorzystuje artystów do swoich celów”, „Zniewolenie, lenie, lenie…”, „Ist nie jemy dzięki ekonomii”.
Na wystawie w Królikarni eksponowane są również plakaty autorów szkoły polskiej projektowane do filmów Eisensteina, co stwarza ciekawy kontekst szczególnie dla graficznych eksperymentów Twożywa. Prace duetu zdecydowanie urozmaicają i odmładzają dość muzealną w gruncie rzeczy wystawę.”
fragment recenzji Adama Mazura, „Gorący jak lud. Twożywo i Eisenstein w Królikarni.” archiwum-obieg.u-jazdowski.pl
Fotografie Jerzego Kosińskiego i Ewa Partum „Samoidentyfikacje”

Ascetyczne, czarno-białe portrety, akty i miejskie pejzaże świetnie się tu prezentują. – W kuchni mamy niesamowite możliwości ekspozycyjne, to dla nas błogosławieństwo, bo w samej Królikarni bardzo trudno aranżować wystawy – przyznaje Radosław Mleczko. Wczesną wiosną planuje otworzyć w kuchni księgarnię, kawiarnię, sklepik, chillout room dla dorosłych i osobną salę zabaw dla dzieci. Pokazuje też ambitne plany, rozrysowane już przez architekta Czesława Bieleckiego, stworzenia ogromnych podziemi łączących pałac, kuchnię i grotę za pałacem, w których można by ulokować m.in. dużą salę koncertową i magazyny. Na ten projekt chce uzyskać fundusze unijne, ma już gotowy wniosek i wszystkie finansowe wyliczenia. I znając jego menedżerską żyłkę – dopnie swego.
Niestety tego projektu nie dane mi było zrealizować. Szansa była, ale nie wystarczy mieć rację, ważne żeby ta racja miała swój czas. Życie ma swoje prawa. Turbulencje i konflikty na stanowiskach dyrektorów Muzeum Narodowego skłoniły mnie do pójścia w inną stronę, czego akurat nie żałuję, a Królikarnię zachowałem wśród najlepszych wspomnień.
Tratwa Meduzy. Sztuka izraelska i potwór tożsamości.
„Izraelska wystawa w Królikarni, pokazując całkiem nieznane aspekty tamtejszej kobiecej sztuki, dodatkowo emanuje świeżością i zdumiewa dojrzałością i wysokim poziomem. Niewątpliwie staje się ważnym wydarzeniem sezonu artystycznego.” za empik.com
„Kuratorka Naomi Aviv do uczestnictwa w wystawie zaprosiła 19 uznanych w świecie izraelskich artystek oraz dwóch artystów, którzy w swoich pracach, w bardzo różnorodny sposób i posługując się różnymi mediami, nawiązując do mitu Meduzy, podejmują problem tożsamości. Tożsamości, która w „płynnej nowoczesności”, by posłużyć się określeniem zaproponowanym przez Zygmunta Baumana, nie jest już jednoznaczna i wyraźnie zdefiniowana, domaga się do określenia „tu i teraz”. Wystawa stawia pytania o tożsamość kobiecą (a poprzez opozycję – także o męską), w aspekcie zarówno seksualnym, jak kulturowym, społecznym i narodowym.” foropolis.pl
Welcome to the media
Za nami już: wystawa Cannes Lions – prac nagrodzonych na Międzynarodowym Festiwalu Reklamy w Cannes i obrady jury konkursu reklamy KTR. Przed nami: wykłady, warsztaty i panele dyskusyjne dotyczące reklamy (…), a także otwarcie kolejnych dwóch wystaw: Sztuka reklamy – prac nominowanych w konkursie KTR oraz WELCOME TO THE MEDIA! – wystawy będącej próbą artystycznego komentarza świata mediów i reklamy, przygotowanej specjalnie na Festiwal wspólnie z Fundacją Supermarket Sztuki.
W naszej intencji WELCOME TO THE MEDIA! ma być kontrapunktem do Festiwalu Reklamy i refleksją nad sytuacją człowieka wobec niej i wobec mediów. Przygotowane na wystawę prace z jednej strony w ironiczny sposób wykorzystują strategie reklamy i jej dwuznaczność, z drugiej – odwołują się do wirtualnego świata kreowanego przez media i posługują się ich mechanizmami.
(…)
Welcome to Królikarnia!
Welcome to the Media!
na podstawie sztuka.net
Fotografie Carlosa Saury
Circulo del Arte jest właścicielem kilkuset fotografii reżysera: począwszy od tych najstarszych, z końca lat 40., po współczesne. Oprócz zdjęć poświęconych artystom flamenco, obszerny cykl z lat 50. i 60. dokumentujący hiszpańską prowincję, zbiór niezwykłych fotografii z madryckiego targu staroci, liczne portrety rodziny i przyjaciół.
Myśląc o wystawie hiszpańskiego mistrza jako fotografa, zdecydowałam się nie zawężać jej do jednego problemu i okresu. Wybrałam 99 zdjęć z czterech grup tematycznych najbardziej reprezentatywnych dla jego fotograficznej twórczości. Miasto. Prowincja. Flamenco. Ludzie.
ze wstępu do wystawy Magdaleny Trubalskiej
Henri Cartier Bresson. Europejczycy


Pintura

Wystawę Krzysztofa Augustina przygotowywałem przed wszystkich podczas wizyt w jego warszawskiej pracowni. Cenne dla mnie spotkania i ważne rozmowy. Augustin ma dar prowokowania, inspirowania. Spojrzenia z niespodziewanej perspektywy. Doboru słów, które się zapamiętuje.
Augustin to „kaskader sztuki”, dla którego „akt twórczy wyraża nas i wynikać powinien ze spełnienia, a nie z pustki i alienacji – bowiem „dom”, w którym chowamy się przed światem i ludźmi nie jest domem, lecz skorupą. Często łatwiej jest zbudować w sztuce swoją nieśmiertelność, niż porozumieć się z drugim człowiekiem i to jest największa rozpacz artysty. Dla mnie lepiej jest być błaznem grającym prze pełną salą niż Hamletem przemawiającym do pustych krzeseł.”
cytat wypowiedzi Krzysztofa Augustina na podstawie: sztuka.net
Czerwone łóżko z żółtą poduszką. Cama Roja. Almohada Amarilla
„W Królikarni zostaną pokazane prace artystów – osób z zespołem Downa. Osoby z zespołem Downa to twórcy wyjątkowi, którzy poprzez sztukę mogą wyrazić swój wewnętrzny świat i emocje. W swoich pracach podejmują też trudną próbę opisania rzeczywistości. Ich obrazy są spotkaniem, rozpoznaniem i pytaniem. Energia koloru, radość niewinnych przedstawień lub intuicyjna, bezpośrednia abstrakcja stawiają tę sztukę gdzieś na styku prostoty i wzniosłości. Sztukę, która jest szczerym przekazem. culture.pl”
Cesar Martinez. W ciele duch
„Powietrze jest duszą emocji. Jest cielesnością duszy – mówi César Martínez i za wszelką cenę stara się, właśnie za pomocą powietrza, dać duszę swoim rzeźbom.
Rzeźby Martineza rzeczywiście oddychają. Wykonane są z monochromatycznych sztucznych tworzyw tak, by imitowały naturalnej wielkości postaci ludzi. Skulonych, pochylonych, siedzących, przyjmujących najrozmaitsze, atrakcyjne rzeźbiarsko, pozy. Do wnętrza tych figur systematycznie dostarczane jest powietrze, a potem wypuszczane tak, by rosły i kurczyły się na oczach widza. Martinez chce, by jego publiczność dostrzegła w syntetycznych postaciach istoty, które żyją przelotnym życiem, przy nas umierają, a potem odradzają, jak wszystko w przyrodzie. Oddychanie jest dla meksykańskiego rzeźbiarza metaforą istnienia. „| JOT Wprost.pl
Bednarski – piekło według Dantego
„Boska Komedia Dantego – arcydzieło liczące 700 lat – nie przestaje inspirować artystów współczesnych. W wieku XX sięgali do niego twórcy tak odmienni, jak Grosz i Fautrier, Dali i Rauschenberg, Lüpertz i Phillips.
Modne ostatnio wystawy na temat recepcji Boskiej Komedii w sztuce od późnego średniowiecza po czasy najnowsze (w Berlinie, Rzymie, Londynie, Erlangen), znalazły również polskie dopełnienie. Po wystawie monograficznej „Dante Jerzego Panka” w krakowskiej Fejkiel Gallery (2002), przyszła kolej na pełną prezentację cyklu Dantejskiego, Grzegorza Bednarskiego. Ponieważ temat zobowiązuje nie tylko artystów, ale i organizatorów ekspozycji – w obu przypadkach otrzymaliśmy także pomnikowe publikacje, dzięki którym można wreszcie dotrzeć do zagranicznych znawców przedmiotu, jak dotąd pomijających polski wkład w recepcję Dantego. Wystawy Grzegorza Bednarskiego nie byłoby bez szczęśliwego sprzysiężenia jego mecenasa i kolekcjonera, Krzysztofa Musiała z osobami i instytucjami, które zaraził ideą tej prezentacji. (…) Musiał zainteresował się cyklem Bednarskiego na wiosnę 2003 roku, wtedy to nabył kilka prac, a gdy kolekcja w ciągu następnych wizyt w pracowni artysty znacznie się powiększyła, postanowił doprowadzić do scalenia i opracowania możliwie kompletnego ich zestawu na użytek katalogu i wystawy. Dzięki zaangażowaniu Jerzego Wojciechowskiego, kuratora kolekcji Krzysztofa Musiała oraz Fundacji Polskiej Sztuki Nowoczesnej Piotra Nowickiego zamysł ten powiódł się znakomicie.” Anna Baranowa, exit.art.pl
Zdjęcie ilustrujące wpis: Jackson Pollock, The Museum of Modern Art, NY.